Ocena:
4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
23.09.2007
(Recenzent)
Riverside — Rapid Eye Movement
Z niedowierzaniem i bólem serca patrzę na te kilka samotnych gwiazdek zapalonych nad tym tekstem. Boli strasznie, gdyż wierzcie mi jeszcze pół roku temu nie pomyślałbym, że zmuszony będę do tego. Boli, kiedy przypomnę sobie te wspaniałe chwile spędzone przy „Out Of Myself”, czy nawet „Second Life Syndrome”, że koncertu już nie wspomnę. Pierwsza płyta uzależniała, wprowadzała w trans. Była złotym środkiem, wybuchową mieszanką chwytającą za serce! Nie zgodzę się z większością i nie powiem, by „Second Life Syndrome” było lepsze. Wciąż jednak było dobre, albo przynajmniej ciekawe. Zaś „Rapid Eye Movement” nie przemawia do mnie kompletnie. Czułem to już po pierwszym przesłuchaniu. Zdecydowałem jednak poświęcić więcej czasu temu dziełu, choć opornie to szło. Po chyba trzecim przesłuchaniu zapytałem siebie w duchu „Co jest?!”. Mimo retoryczności pytania, zacząłem poszukiwać powodów.
Pierwszym powodem okazał się klimat. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, zwłaszcza gdy widzi się, że zrobiła się za głęboka, albo woda przestała być świeża. Oto rezultat zamieniania wody w D2O. Jeszcze na początku odczuwalne było coś zachęcającego. Zapowiadało się dobrze. Niestety z każdą kolejną minutą zaczynałem rozumieć, że nie mogę się zanurzyć w tej muzyce. Za gęsto!
Z muzyką też jest coś nie tak. Mimo że materiał zagrany jest bezbłędnie i świetnie brzmi, nie robi takiego wrażenia. To bezbłędne granie wydaje się być bez żadnego polotu, chęci, czy radości. Dla porównania tegoroczny Peter Pan kipi tymi cechami tak, że słuchacz nie zwraca uwagi na jakiekolwiek błędy. Czyżby Riverside tak szybko popadło w bezduszne rzemieślnictwo z niezliczonymi zapożyczeniami nie tylko od samych siebie? Żaden utwór nie porusza mnie ani trochę. Wchodzą jednym uchem i wylatują drugim mówiąc jedyne, co mają do powiedzenia – „deja vu!”. To tutaj czuć kopiowanie „Volte-Face”, to tutaj „Artificial Smile”. Nie czuć natomiast nic, co by miało zainteresować słuchacza, a nie zmuszać go do słuchania drugi, czy trzeci raz tego samego. Trochę mniej wylatują z głowy „02 Panic Room” (chociaż alternatywny mix z singielka był o wiele lepszy), „Through the other side” i momenty “Ultimate Trip”. Jak na Riverside to bardzo mało. Nawet po siedmiu uważnych przesłuchaniach od tekturki do tekturki niewiele pamiętałem, co gorsza nie mam chęci słuchać kolejny raz. Ktoś powie, że „tej płycie trzeba poświęcić więcej czasu”. No dobra, ale po ilu przesłuchaniach mam doznać olśnienia, że to „cudo”? Kiedy będę puszczał ją wnukom? Nie, nie! Nie będę ich męczył czymś takim.
Może się czepiam, bo jak na progresywny metal nie jest tak źle. Nie wątpię, że płyta zaskarbi sobie wielu sympatyków u „wielbicieli gatunku”, bo i tak jest lepsza niż większość prog-metyli. Ale jak na Riverside, to moim zdaniem jest bardzo słabo… Mimo zjadania ogonka, na „Rapid Eye Movement” nie znajdziemy ani melodii rodem z „Out Of Myself” ani energii i kopa na miarę „Second Life Syndrome”. No ale „szybki ruch gałki ocznej” występuje podczas snu głębokiego. Miejmy więc nadzieję, że panowie z Riverside jeszcze obudzą się z tego letargu.
Motyw z początku „Out Of Myself” na samym końcu „Rapid Eye Movement” tylko przekręca zimne ostrze wbite w serce, przypominając czego słuchamy. Więc to nie był jakiś sen na jawie? Więc to jest ostatnia część trylogii „Reality Dream”? Więc to jest Riverside?
Do dwóch razy sztuka, za trzecim się nie udało.
P.S. Dobra! Jest jeszcze jeden plus tej płyty – po bliskim z nią spotkaniem ma się ogromną ochotę na powtórzenie „Out Of Myself”.