Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
05.09.2007
(Recenzent)
Stuermer, Daryl — Go
Zawsze lubiłem muzykę gitarową. Zafascynowany tym instrumentem jestem chyba od czasów później podstawówki. Już wtedy poznawałem solóweczki takich twórców, jak Brian May, czy David Gilmour. Od tamtego czasu fascynacja ta za Chiny ludowe nie chce zblednąć. Ba! Im więcej słucham (a także gram), tym bardziej instrument ten wydaje mi się posiadać nieograniczone możliwości. Takie płyty, jak „Go” utwierdzają mnie tylko w takim przekonaniu.
Nie trudno było domyślić się, że wiosło będzie tutaj wiodło prym. Daryl Stuermer to gitarzysta związany od lat z Genesis. Po odejściu Steve’a Hacketta został on polecony pozostałej trójeczce i do dzisiaj (z przerwami) gra z nią na koncertach. Możemy usłyszeć go między innymi na płycie „Three Sides Live”, na której uwieczniony został koncert z 1982 roku. Później Stuermer pognał za Collinsem i grał na jego solowych albumach, ale także na płytach Banksa i Rutherforda. W międzyczasie zajmował się też solową twórczością. „Go” jest już dziewiątym albumem Daryla.
Chociaż nazwisko zobowiązujące i, jak widać, Daryl bardzo przypadł do gustu chłopakom z Genesis, nie wymagałem od tej płyty wiele. A może i wiele… Zależy jak na to patrzeć. Otóż chciałem, by była to przyjemna dla ucha muzyka i żeby gitarowe popisy nie były podobne do dźwięku wiertła udarowego (podczas randki ze ścianą), które nękało mnie przez ostatnie kilka dni. Śmiało mogę powiedzieć, że te niezbyt wygórowane wymagania zostały spełnione, a i odnalazłem tu inne dobra. Muzyka osadzona jest znacznie w klimacie lat osiemdziesiątych, co staje się coraz mniej popularnym, jak i ryzykownym „zabiegiem”. Bardziej w modzie są dzisiaj lata siedemdziesiąte, nie kojarzone z „tandetą”. Jeśli jednak szukasz muzycznej tandety, omijaj „Go” szerokim łukiem. Taki sam łuk niech wybiorą szukający pośród utworów coś wspólnego z Genesis. Zachęcić za to mogę poszukiwaczy muzyki radosnej, z dużą dawką energii (co sugeruje tytuł) i oczywiście świetnych gitarowych popisów. Nic nowatorskiego, ale to przecież nie istotne. Ważne, że radość z grania po prostu promieniuje z tego krążka, jak fotony gamma po zderzeniu dwóch jąder atomowych i z łatwością przechodzi na słuchacza. Jeszcze ważniejsze – radocha idzie w parze ze znakomitym graniem. Gdyby jeden z tych elementów był osamotniony, nie byłoby na „Go” nic ciekawego. Daryl nie popada też w żadne dłużyzny, czy monotonię. Każdy utwór, choć wszystkie są do siebie podobne na swój sposób, niesie ze sobą coś innego. Tą płytę można słuchać od końca, od początku, wyrywkami. Nie wymaga stuprocentowego skupienia.
Tego właśnie potrzebowałem. Muzyki nastrajającej pozytywnie. Ostatnimi czasy za dużo słuchałem trudnych w odbiorze, ciężkich, czy też mrocznych klimatów. Dobrze dla odmiany zapuścić taką lekką płytę, jaką bez wątpienia jest „Go”.