Dobrze zacząć nowy rok kapką świeżej krwi. Zeszły obrodził nam obficie w wiele nowych, ciekawych twarzy i mam nadzieję, że tendencja ta będzie ciągle kontynuowana. Muszę przyznać, że Openspace napawa mnie pod tym względem wielkim optymizmem. Nie tylko z powodu kolejnej debiutanckiej płyty na rynku, ale przede wszystkim jej zawartości, która prezentuje się bardzo ciekawie.
Jak sama nazwa wskazuje znajdziemy tutaj różne elementy space-rocka, ale nie są przeważające. Na krążku obecne są nie tylko klimaty z „kosmosu”, ale i wiele innych, przeplatanych domieszką „metalopodobną”. Domieszka ta jednak nie pozbawia muzyki powiewności i lekkości nawet przy „hałaśliwszych” momentach. Kosmiczne klawisze, kąsające gitary, dobry wokal – wszystko to brzmi bardzo zgrabnie. Kompozycjom nie brak wielu cytatów i bardzo często mogą się z czymś kojarzyć (na szczęście dobrze kojarzyć), ale nie brak im też czegoś własnego, osiągniętego chyba przez swobodę, odwagę, lub też wyczuwalną pewność siebie. Zespół zadziwiająco płynnie i pewnie wędruje przez różne style, przeplatając i łącząc je bez słyszalnych nitów. Myślę, że wielbiciele ładnych melodii, jak i mocniejszego łojenia będą usatysfakcjonowani.
„Cul De Sac” z pewnością ucieszy uszy miłośników klawiszowych połamańców. Taki kawałek momentami troszkę kojarzący mi się z Riverside z czasów debiutu. Żeby nie było niedomówień – żadne naśladownictwo. To tylko takie moje bardzo(!) luźne skojarzenie. Wiele osób pewnie usłyszy tutaj zupełnie różne rzeczy, chociaż brzmi to bardzo oryginalnie. Co tu jeszcze można wyróżnić… Na pewno pierwszą kompozycję. Zaczyna ona płytkę niezłym wykopem i od razu zachęca słuchacza do dalszego zapoznawania się z zawartością. „On The Edge”, bo o nim mowa, to chyba najciekawszy i najlepszy utwór zawarty na krążku, tuż obok „1201”. Dzieje się w nim wiele i nie pozwala oderwać od siebie uwagi. Bardzo przypadło mi też do gustu powolniejsze „Expanding Universe”. Troszkę mroczne, troszkę smutne, przyprawione refleksyjnością. No i świetna praca wyeksponowanego basu. Dobrze się tego słucha.
Połowa kompozycji zawartych na albumie zawiera teksty po angielsku, druga połowa zaś śpiewana jest językiem znad Wisły (ostatnio także Tamizy, hehe). Nie są może zbyt głębokie, ale i nie zbyt płytkie. Takie w sam raz. Czasem nawet chce się je nucić. Polskojęzyczna część zdaje się być nieco luźniejsza, mniej skomplikowana (zwłaszcza „Wiraż”), ale jest równie dobra. Ogólnie cała płytka równo trzyma się wysokiego poziomu.
Debiut Openspace broni się również stroną techniczną. Realizacja dźwięku stoi na wysokim poziomie. Jest bardzo przejrzysty, wyostrzony. Słychać, że ktoś zadbał o to, by ten materiał nie zmarnował się. Druga sprawa- wykonanie. Chłopaki z Wołomina wiedzą, co i na czym grają. Do pracy instrumentów (zwłaszcza gitar i klawiszy) nikt nie powinien mieć większych zastrzeżeń. Momentami nawet rzekłbym, że wyróżniają się nieprzeciętnie spośród przeciętności. W przypadku polskich zespołów bardziej jestem uczulony na wokal. Nie trawię kaleczenia języka angielskiego polsko-angielskim akcentem, bądź złą wymową. Czasem aż odechciewa mi się przez to słuchać wielu muzycznie dobrych dzieł. Myślę, że pan Korzeniowski swoją pracą wokalną wybronił się bez problemu. Bardzo podoba mi się jego głos i podejście. Całe szczęście;)
Dojrzały to album, jak na debiut, ale z pewnością nie pełnoletni. Jestem pewien, że za drugim razem wyjdzie zespołowi jeszcze lepiej. Póki co będę od czasu do czasu wracał do „Openspace” z wielką przyjemnością. Warto poczuć tą przestrzeń.
Polecam!