Ponieważ nazwa zespołu od początku była mi kompletnie obca, zajrzałem przed seansem na zespołową stronę. Tam Lilith zaszufladkowane zostało pod szyldem „gotyk-metal”. Powiało grozą, nie powiem. Kompletnie nie moje klimaty. Całe szczęście jedna wzmianka takiej etykietki nie wystarczyła bym się odstraszył. Już od pierwszych sekund krążka robi się doprawdy intrygująco. Delikatne, pojedyncze dźwięki, gdzieś w oddali deszcz, burza. Później narracja, czy też recytacja. Trzeba przyznać – klimat od samego początku. Może stworzony za pomocą starych chwytów, ale działa. Brzmi to jak taki mroczny neo-pierożek (neo-got-metal?:)). Dopiero po trzech minutach zaczyna zalatywać gotykiem. Budzi się perkusja, wchodzą mocne riffy gitary kontrastujące z łagodnym śpiewem Agnieszki Stanisz, co razem czyni efektowną mieszankę. Muszę przyznać, że nie tego się spodziewałem.
Nie odnajdziemy na „Underworldzie” długich kompozycji. Żaden utwór nie wykracza daleko ponad cztery minuty (jeśli nie liczyć „Szeptem zaklinającej” jako jeden utwór). No ale kto powiedział, że ambitniejsza płyta musi zawierać długie „suity”? Nawet w trzech minutach można zawrzeć bardzo dużo. Lilka dobrze sprawdza się w takich zwartych, energicznych utworach i nie przedłuża na siłę, co notorycznie zdarza się dzisiaj wielu zespołom. Jest to główna zaleta „Podświata” i pewnie główny powód jego przyswajalności. Niestety jeden element zacięcie redukuje tą przyswajalność…
Nigdy nie przemawiało do mnie growlowanie. Nie tyle przeszkadza mi takie, jak to nasz kolega Kapała trafnie określa, „rzyganie niedźwiedzia”, co uważam to za marne próby tworzenia mrocznego klimatu, bądź strachu u słuchacza. No ale nie jestem tak bardzo na nie. Można i tak „czytać” teksty piosenek. Niestety growl pana Huberta Walczaka, o akcencie rumuńsko-bułgarskiego demona, wywołuje u mnie jedynie uśmieszek niesmaku. Na szczęście misie i stwory z piekła rodem nie były tym razem dużo karmione, ani często do głosu dopuszczane. I dobrze. Bądź co bądź jest w zespole naprawdę dobra wokalistka. Na dodatek dobrze radząca sobie z anglojęzycznymi kawałkami, czego nie powiem o ryczącym miśku Walczaku. Pani Agnieszka jest kolejnym czynnikiem wpływającym na przyswajalność „Underworld”.
Zastanawia mnie przydzielona szufladka. Żeby to taki gotyk był to nie powiem. Warstwa tekstowa (gotycka-poetycka) z pewnością przemawia za taką klasyfikacją. Jednak muzyczna nie do końca. Momentami bliżej Lilce do Quidam (tego z Derkowską rzecz jasna) aniżeli do hmmm… Tristanii. Podkreślam: momentami. Ciężko jednak wybrać jakiś lepszy, bądź słabszy moment. Album trzyma poziom, nie gubi klimatu i niesie ze sobą sporą dawkę energii i mroku. No i najważniejsze – dobrze się go słucha. Szkoda, że Lilith będzie grało przed Riverside tylko w Olsztynie. Chętnie bym ich zobaczył na żywo.