27 września 2007
(...) Obudził mnie hałas, coś jakby rozróbki pseudokibiców - krzyki, przekleństwa, tłuczenia szkła... Kilka sekund minęło, zanim, niecałkiem jeszcze przytomny, przypomniałem sobie, co dzieje się na ulicy. "Panowie muszą tak nap.....lać od białego rana?!" - słowa Adasia Miaczyńskiego stały się mi tak bliskie... Schowałem głowę pod poduszkę próbując udawać, że pierze, którym to jest wypchana, jest dźwiękoszczelne. Bez skutku... Wypełznąłem krzywo z łóżka. Szukając nogami kapci spojrzałem na półkę z płytami, a w szczególności na tę jedną - powód całego ambarasu na ulicy. "Mariuszu, dlaczego?" - wypaliłem w jej kierunku. Nie dostałem jednak odpowiedzi, więc udałem się do kuchni, aby zaparzyć kawę. Jeszcze się nie domyślacie, o jaką płytę chodzi..? No jakże to! Przecież niedawno Riverside wydało swój trzeci album, który zamyka "Reality Dream Trilogy" - "Rapid Eye Movement"...
(...) Do pracy udałem się pieszo. Z nieukrywaną przyjemnością stwierdzam, że śmieszą mnie te wszystkie rozróbki, choć możliwość oberwania butelką w głowę to już nic fascynującego, więc zachowywałem ostrożność. Po drodze spotkałem wielkiego Bolka ze starym (kineskopowym) telewizorem pod pachą. Postanowiłem nawiązać rozmowę.
- Witaj! - uśmiechnąłem się szeroko, co oczywiście odwzajemnione nie zostało. - Co masz zamiar zrobić z tym telewizorem?
- Rzucić go komuś w okno. - zdradził swe zamiary Bolek (tak go ochrzciłem).
- Z powodu "Rapid Eye Movement"? Czy to nie przesada?
- Ziomek! Ty mi tu klusków z grzybami nie wkręcaj! Zawsze mogę go rozbić na twojej głowie! - sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli.
- Nie, nie! Spokojnie! Ja też się zawiodłem na najnowszym albumie Riverside! - krzyknąłem jak najprędzej.
- Ach... - Bolek położył telewizor na ziemi i podał mi rękę. - Bolesław.
Czyli nie myliłem się zbyt wiele, nadając mu imię Bolek. Skoro przełamałem pierwsze lody, nic już nie stało na przeszkodzie, aby zapytać go o coś więcej.
- Bożydar. - rękę Bolesława oczywiście bardzo mocno uścisnąłem. - No, ale tak serio, "Rapid Eye Movement" to jeszcze nie jest takie dno.
- No niby i tak, ziomek, ale ty... "Out of Myself" było wyrąbane w kosmosik, "Second Life Syndrome" zrywało czapę, każdy się napalał, jak szczerbaty na suchary, a tu taka poracha...
- Pierwsze cztery utwory są naprawdę w porządku i nie powiesz mi, że tak nie jest!
- Nie no, ziomek, "Beyond the Eyelids" ma zarąbistą część instrumentalną, "Rainbow Box" kojarzy mi się z takimi zajebistymi filmami o szpiegach...
- "02 Panic Room" to perełka. Niesamowity refren i pełna smutku coda, która to właściwie jest jedynym takim momentem na całym albumie.
- Ziomek, "Schizophrenic Prayer" też trochę daję w czerep.
- Tak, masz rację. Jednak, to tylko pierwsze dwadzieścia minut płyty...
- No... A dalej taka skifa...
Jakże cierpienia zbliża ludzi. Nawet tak różnych, jak ja i Bolesław! Pogrążyliśmy się chwilę w zadumie, ale w końcu Bolek cicho powiedział:
- Ostatni kawałek jest jeszcze spoko. W drugiej połowie. Tam grają, jak kiedyś... I jeszcze kończy się tak, jak zaczyna "Out of Myself"!
Ileż w tej tryglodytycznej przemowie prawdy. Nie pozostało mi nic innego, jak pokiwać głową i pożegnać się ładnie.
(...) Zatrzymałem się pod Empikiem. aby pooglądać liczne ataki na sklepik, który, jakże niefortunnie, oblepiony był plakatami wieszczącymi o premierze "Rapid Eye Movement". Podszedłem do małej grupki ludzi (ta z miotaczem ognia wydawała się niecno niebezpieczna) i zaczepiłem jakiegoś gogusia w okularach.
- Witaj! A ciebie co denerwuje w "Rapid Eye Movement"?
- Druga połowa płyty oczywiście. Taka bez wyrazu, bez pomysłu...
- Bez jaj! - krzyknął ktoś z lewej.
- Wydaje mi się - kontynuował okularnik. - Że tak naprawdę zespół nie miał już pomysłów na cały album. A trylogia czekała na zakończenie... Może gdyby trafiły tutaj nagrania z tej EPki, co to ją wydali przed "Second Life Syndrome"...
- "Voices In My Head" - podsunąłem.
- Ot, właśnie. Gdyby dodali te utwory, byłoby to godne zwieńczenie trylogii.
- A mnie trochę wnerwia wokal Dudy! - do naszej konwersacji dołączył się jakiś długowłosy chłopak. - Na poprzednich albumach był świetny, a tutaj niby śpiewa, a właściwie jego wokal stoi jakby tak obok. Gubi się w całości.
- No tak, święta racja. - powiedział mężczyzna z koloratką na szyi (swoją drogą, nie sądziłem, że duchowni także słuchają Riverside!). - Nie zapominajcie jednak bracia, że wielki grzech popełnili także Piotr Grudziński i Michał Łapaj. Na poprzednich albumach ich solowe popisy były takie piękne, niemal dotykało się nieba podczas ich słuchania. Tymczasem, zaprawdę powiadam wam! Pięć razy słuchałem "Rapid Eye Movement" i żadna solówka nie zostawiła śladu w mojej duszy.
Moje wzruszenie było niesamowite. Ubolewanie nad "Rapid Eye Movement" połączyło tyle różnych ludzi, o różnych poglądach i wyznaniach! Nie wytrzymałem i pociekły mi łzy. Od razu poczułem wiele rąk na ramieniu, co niektórzy także zaczęli płakać. Rycząc, niczym niemowle, wyciągnąłem z kieszeni swoją kopię "Rapid Eye Movement", którą otoczyliśmy kółkiem i spaliliśmy. Wśród tylu szlochań usłyszałem śpiew:
"But if you lose your faith..." Melodię pochwycili wszyscy. W krótkim czasie, kilka setek głosów - młodych, starych, męskich i żeńskich - wzniosło pod niebiosia refren "In Two Minds" z cudownego "Out of Myself". Pozostała im tylko nadzieja...
To oczywiście wyolbrzymiona historyjka, ale posiada wiele pierwiastków prawdy. "Rapid Eye Movement" naprawdę był ciosem w serce każdego oddanego fana. Płyta przeciętna, dająca się słuchać, ale stanowiąca zakończenie wielkiej trylogii. Zakończenie trochę naciągane, nagrane jakby bez tej iskry, która towarzyszyła poprzednim. Po wielu przesłuchaniach zauważam jej dobre momenty (początkowe cztery utwory i zwieńczenie), ale oceny wysokiej postawić nie mogę. Pozostaje liczyć, że pierwsze dwie płyty nieprzypadkowo były takimi perłami i Riverside nas jeszcze niejednokrotnie zaskoczy...