Ku pamięci Jimmy'ego
Święta Bożego Narodzenia wiążą się z bardzo nietypowym u człowieka uczuciem - chęcią sprawienia przyjemności innym. Tak, przez te kilka magicznych dni zapomina się o niesnaskach i różnicach, wszyscy stajemy się jedną rodziną. Wiele osób wyraża ten niecodzienny stan obdarowywując przyjaciół prezentami; zwykłymi, w kolorowych pudełkach przewiniętych szmatką, bądź też szykowanymi przez miesiące, takimi, które spełniają marzenia. Inni wyznają w tym okresie miłość, albo odwiedzają babcię mieszkającą setki kilometrów od nich. Każdy z takich prezentów pozostawia ślad, towarzyszący człowiekowi często przez całe życie. Jimmy także sprawił swoim największym przyjaciołom niespodziankę. Spóźnił się kilka dni, ale ślad i tak pozostawił. A może bardziej na miejscu byłoby słowo "bliznę"? Prawdopodobnie tak, ponieważ Jimmy, zaraz po pamiątce narodzenia Chrystusa... zmarł.
Śmierć Jimmy'ego Sullivana, czyli perkusisty Avenged Sevenfold, znanego lepiej pod pseudonimem The Rev, była szokiem dla wszystkich. Już nawet nie chcę myśleć co odczuwali jego koledzy z zespołu, którzy zawsze podkreślali, że sukces zawdzięczają prawdziwej przyjaźni, ale nawet ja, siadając rano przed komputerem, poczułem okropną pustkę. Avenged Sevenfold to zespół, który "wprowadził" mnie w rocka, dlatego zawsze zajmować będzie szczególne miejsce w moim sercu, nieważne jaką drogę obiorę w dalszym poznawaniu muzyki. Chłopaki właśnie skończyli pisanie materiału na nowy album, mieli wchodzić do studia... Nie wierzyłem, że znajdą siły, aby tę muzykę nagrać. A jednak, album powstał. Partie Jimmy'ego wprowadził w życie sam Mike Portnoy, idol The Reva, który najwyraźniej dołączy do Avenged Sevenfold w przyszłości. Panowie przetrwali ten ciężki okres, właśnie dzięki "Nightmare". Miał to być ostatni "prezent" dla zmarłego brata. Pierwsze tygodnie w studiu wspominają, jako prawdziwy koszmar, dlatego wybór tytułu nowego dzieła nie powinien nikogo dziwić.
"Nightmare" zapowiadany był jako concept album w stylu "The Wall", gdzie wszystkie utwory miałyby ze sobą się łączyć i opowiadać wspólną historię, jednak większość tekstów została zmieniona, a utwory delikatnie przearanżowane. Powstał co prawda koncept, jednak mówiący o prawdziwych wydarzeniach - o śmierci i stracie bliskiej osoby, związanym z tym bólem, gniewem, smutkiem. Dlatego nastrój muzyki bardzo odbiega od wydanego w 2007 roku samozwańczego albumu. Najbliżej mu do "Waking the Fallen", jednak instrumentalnie mamy tutaj Avenged Sevenfold za czasów swojego "breakthrough" - "City of Evil". Trochę zakręciłem? Już tłumaczę!
Album można podzielić na dwie części. Pierwsze pięć utworów to dynamiczne kompozycje, niezapowiadające jeszcze nadchodzącej burzy emocji. Mamy cios w twarz na rozpoczęcie, pod postacią tytułego kawałka, (wyraźny riff i powalające "grzmocenie" Portnoya), najbliższy poprzedniemu albumowi "Welcome to the Family" ze świetnym wokalem, szalone "Danger Line" (utwór w połowie "łamie się", pozostawiając nas z marszowym tempem, cichą trąbką w tle i wygwizdywaną przez Shadowsa melodią - wspaniała sprawa!), fenomenalną balladę "Buried Alive", którą zbudowano na zasadach wyznaczonych przez Metallicę, czyli "po połowie rozpier*alamy sufit i najszybszy na płycie "Natural Born Killer" z powykręcanym solem w stylu starego "Second Hearbeat". Te pięć utworów zdaje się być prawie nietknięte po śmierci Jimmy'ego i sprawiają, że "Nightmare" zapowiada się na solidny, jednak typowy album.
Wraz z "So Far Away" staje się jasne, że "Nightmare" typowe nie będzie. To właśnie od teraz teksty uderzają szczerością, prawdziwymi przeżyciami, melodie zwalniają, a klimat staje się bardzo duszny. Wrażenie robi duet "So Far Away" i "God Hates Us", przedstawiający dwa stany świadomości, w których można się znaleźć po utracie bliskiej osoby. Smutek i... gniew. W tym drugim utworze Shadows po raz pierwszy od pięciu lat screamuje, wykrzykując bolesne "Bóg nas nienawidzi". Ten utwór brzmi, jakby był wyjęty z sesji "Waking the Fallen" i dlatego znajdzie tyleż zwolenników, co wrogów. Smutek powraca z "Victim", rozbudowaną balladą z floydowską damską wokalizą we wstępie. Na koniec niesamowicie szczerze zaśpiewane "Brakuje mi ciebie"... Gdy słuchałem "Nightmare" po raz pierwszy, miałem w tym momencie dreszcze. Nie zeszły one jeszcze przez najbliższe minuty, ponieważ w następnej kolejności dostajemy najsmutniejsze utwory na "Nightmare". Wokal w "Tonight the World Dies" to najbardziej przejmujące dokonanie Shadowsa, który w refrenie krzyczy z takim przejęciem, że płacz ściska gardło. "Fiction" - ostatni utwór Jimmy'ego Sullivana, napisany zaraz przed jego śmiercią. Nagrał do jego wersji demo partie wokalne, które zostały wykorzystane na albumie, słyszymy je równolegle z tymi wyśpiewanymi przez Shadowsa. Duet wokalny ze zmarłym - efekt jest niesamowity, zwłaszcza dla fanów, którzy nietypowy głos Reva tak dobrze kojarzą. Tutaj nie wytrzymałem, kilka łez spłynęło po policzku.
To właściwie mógłby być koniec "Nightmare", jednak po "Fiction" pojawia się najdłuższy na płycie "Save Me". Na jego progresywny charakter z pewnością ogromny wpływ miał Mike Portnoy, chwilami bowiem całość przypomina jego Teatrzyk. Dzięki temu utworowi "Nightmare" przypomina, że mamy do czynienia z zespołem metalowym, tempo znacznie przyspiesza. Ogromne wrażenie robi zakończenie całego albumu - epicki fragment, w którym wielokrotnie powtarzany jest wers "Dziś w nocy wszyscy umrzemy młodo".
Zespół na "Nightmare" pokazuje, że nie bez powodu został liderem New Wave of American Heavy Metal. Gitarowe popisy Synystera Gatesa to najwyższa półka, solówki poziomem dorównują "City of Evil", Mike Portnoy w styl Reva wczuł się bez problemu, a wokal Shadowsa jest jeszcze lepszy niż na "Avenged Sevenfold", choć akurat jego śpiew (nosowy, nieco "kozi", jak kiedyś uznała moja rodzicielka) nie wszystkim musi przypaść do gustu. Wszystko się błyszczy, a całość sprawia wrażenie "kompletnej". Czyli można wnioskować, że eksperymentalna sesja krótszych piosenek sprzed trzech lat to jednorazowy (choć wciąż udany!) wybryk. Jimmy Sullvan, gdziekolwiek teraz jest, może być dumny. Bo że fani są, to wiadomo po pozycji najlepiej sprzedającego się obecnie albumu w Stanach Zjednoczonych. Chłopaki przyznają, że "Nightmare" pomogło im uporać się ze stratą i chcieliby kontynuować działalność zespołu. Chwała im za to!