Oj zdążyła już namieszać ta płyta. Najpierw zespół odezwał się po ponad dwóch latach milczenia, informując muzyczny świat, że nagrywa "klasyczną płytę", bez dubstepów, featuringów i innych bajerów. Po prostu porządne granie spod znaku hard 'n' heavy. Premiera Hail To The King miała miejsce pod koniec sierpnia i album od razu zadebiutował na pierwszym miejscu na listach w Stanach i w Wielkiej Brytanii. Posypały się recenzje. Większość z nich była bardzo entuzjastyczna. Przeczytać mogliśmy: "album roku", "klasyczny rock w najlepszym wydaniu" i tak dalej. Pojawiały się jednak też głosy negatywne, a najdobitniej o najnowszym albumie A7X wypowiedział się Robb Flynn z Machine Head, który na facebooku swojej formacji przedstawił 10 żartów o Hail To The King pokazując, że tak naprawdę jest to album pełen coverów. Pytanie brzmi. Kto ma rację?
Z Avenged Sevenfold rozstawaliśmy się w 2010 roku. Fani rocka w wydaniu progrowym kojarzyli wtedy zespół ze względu na współpracę z Mikiem Portnoyem, który zastąpił tragicznie zmarłego perkusistę zespołu Jamesa Sullivana i nagrał z pozostałymi członkami grupy kapitalny album "Nighmare". Minęło już jednak trochę czasu, A7X znaleźli perkusistę (który niecały tydzień temu został wyrzucony z powodu problemów z alkoholem) i zabrali się do nagrywania nowego materiału.
Po tej krótkiej, biograficznej wycieczce wróćmy do Hail To The King. Album zaczyna się jak debiut Black Sabbath - deszcz i dzwony, aby po chwili przejść w rytmikę i brzmienie niczym "Enter Sandman". Do Black Albumu wracamy raz jeszcze przy okazji "This Means War", który do bólu przypomina "Sad But True". Pomęczymy płytę jeszcze chwilę - wyliczanki ciąg dalszy. Podczas "Doing Time" nie sposób nie pomyśleć o Slashu i Axlu (bardziej wprawieni fani rocka usłyszą elementy z "You Could Be Mine"). Odpalamy "Heretic" i na myśl od razu przychodzi Megadeath. Takie wyliczanki znajdziecie w każdej recenzji albumu (co nie dziwi - wszak są dość oczywiste), a przede wszystkim na youtubie, gdzie już można znaleźć nałożone na siebie utwory z Hail To The King i wspomniane wyżej rockowe klasyki.
Powyższy akapit to powód do zmartwień? I tak, i nie. Każdy fan musi sam wyznaczyć sobie akceptowalną granicę inspiracji. Na obronę A7X należy wskazać, że po pierwsze, od początku wskazywali na silne wpływy tych właśnie brzmień, a po drugie, w każdym momencie słychać, że to jednak A7X, a nie Metallica, AC/DC, czy inne Iron Maiden. Co więcej, na płycie jest jeszcze kilka innych, świetnych utworów. "Hail To The King" to naprawdę jeden z lepszych utworów, które w tym roku nagrano. Ciekawe brzmienie, soczysta perkusja, idealny wokal, a przede wszystkim fantastyczne gitary. Jest wszystko na swoim miejscu. Zachwycają też drive'owo - trashowe "Coming Home" (tym razem Iron Maiden), a w szczególności rozpędzone "Planets". Hard-rockowa ekstaza. Nie do końca przekonują mnie ballady "Crimson Day" i "Acid Rain", które są trochę zbytnio rozdmuchane pod względem aranżacyjnym i nie brzmią tak przekonująco, jak pozostała część płyty. Najdziwniejszym utworem na Hail To The King jest patetyczno-symfoniczny "Requiem" zahaczające trochę o brzmienie Dream Theater (tym bardziej, że M.Shadows niebezpiecznie blisko krąży wokół maniery LaBrie).
Jak bumerang powraca pytanie: Gdzie kończy się inspiracja? W moim subiektywnym odczuciu Avenged Sevenfold posunęło się trochę za daleko. Zdarzają się na tym albumie momenty, gdy nawiązania do innych zespołów są tak wyraźne, że zahaczają wręcz o plagiat. Jest jednak jeszcze druga strona medalu, która sprawia, że Hail To The King trzeba obowiązkowo kilka razy przesłuchać. Panowie z Avenged Sevenfold pokazali, że są godnymi następcami hardrockowców i metalowców lat 90. Niewyobrażalna posucha w tym gatunku w ostatnich latach wreszcie się kończy. M.Shadows śpiewa doskonale, Gates i Vengence wyczyniają na gitarach cuda (solówki to najwyższa klasa światowa), a sekcja rytmiczna brzmi przepotężnie.
Nadchodzi nowe pokolenie niezyłch muzyków rockowych. Muzycy z Avenged Sevenfold na pewno się do niego zaliczają. Czy będą na początku stawki? Byc może, ale na pewno potrzebują jeszcze odwagi kompozytorskiej.