Koniec roku za pasem (i nieuchronnie zbliżające się muzyczne podsumowania) a my jeszcze nie pisaliśmy o ważnej tegorocznej płycie. Od jej premiery upłynęło prawie cztery miesiące i pewnie wszyscy już wszystko wiedzą, napiszmy jednakchoć kilka słów o jedenastej płycie Pain Of Salvation.
Cóż, Panther potwierdza wysoką formę Daniela Gildenlöwa zaprezentowaną, po przejściu przez muzyka ciężkiej choroby, na znakomitym In the Passing Light of Day trzy lata temu. Na tym ostatnim albumie teksty artysty miały charakter bardzo osobisty i inspirowane były wspomnianymi problemami zdrowotnymi, tym razem muzyk w literackim koncepcie, najogólniej mówiąc, poddaje krytyce współczesną konsumpcyjną cywilizację.
Słuchając Panther nie mogę się nadziwić temu, że ta grająca od ponad ćwierć wieku szwedzka formacja (mająca prawo zwać się niemalże ikoną progmetalowego stylu) wciąż jest w awangardzie, wciąż poszukuje i eksperymentuje. I jeszcze odkrywa nowe ścieżki w mocno już wyeksploatowanym progresywnym metalu. Dzięki temu nadal może być inspiracją dla młodych adeptów ciężkiego grania.
Panther nie jest oczywiście łatwy. Nie epatuje prostymi rozwiązaniami, często drażni i idzie pod prąd ułożonej muzycznej wrażliwości. A jednak jest w tym graniu mnóstwo inteligencji i ucieczki od brzmieniowego banału. Zresztą już pierwszy Accelerator to pokazuje. Nerwowy, nieszablonowy rytm (generalnie brawa dla gęsto grającej sekcji rytmicznej na całym albumie), ekspansywna, nowoczesna elektronika, co rusz atakująca słuchacza punktowymi wtrętami, brudne gitary, przetworzony chwilami wokal i jak zwykle emocjonalny śpiew Gildenlöwa – oto obraz współczesnego Pain Of Salvation. I kilka kolejnych kompozycji też podlega tym regułom. O ile tu można mówić o regułach, wszak praktycznie żadnego z utworów nie można nazwać piosenką. Grupa ucieka od schematu, często odwołuje sie do kontrastu zestawiając klimatyczne zwolnienia z agresywnymi “rozkrzyczanymi” formami. Gildenlöw oczywiście potrafi też dać chwilę na oddech zgrabnie układając utwory i serwując w środku płyty przepiękny melodycznie, okraszony saksofonem i klasyczną gitarą Wait. Dla mnie ta kompozycja ma emocjonalny dramatyzm podobny do tego ze środkowej części tytułowego utworu z The Perfect Element Part 1 czy z Undertow z Remedy Lane. No a jest jeszcze instrumentalny drobiażdzek w postaci Fur.
Płyta ma godny jej finał. Epicki Icon, w którym formacja zbiera wszystko to, co ma obecnie najlepsze. I do tego serwuje świetny gitarowy popis w iście progresywnej formule. Bardzo wartościowy album.