Niezmordowany Clive Nolan, znany fanom progresywnego rocka z Pendragonu, Areny, Shadowland, Casino, Strangers on a Train, Neo czy współpracy z Oliverem Wakemanem, już za dziesięć dni pokaże światu swój kolejny rockowy musical. Nie ukrywam, że kibicuję mu od 2008 roku, kiedy to premierę miał pierwszy jego musical (albo jak kto woli opera rockowa) She, który ukazał się pod szyldem Caamora. Miałem przyjemność obejrzeć na żywo sceniczną wersję tego dzieła w katowickim Teatrze Śląskim, podobnie jak kolejny musical, Alchemy, także wystawiony w Teatrze im. Wyspiańskiego w 2013 roku. Cztery lata później był jeszcze King's Ransom kontynuujący przygody profesora Kinga z Alchemy, no i teraz, po kolejnych czterech latach, artysta wraca z nowym dziełem Song of the Wildlands.
Tym razem Nolan oparł swój musical na jednym z eposów literatury staroangielskiej Beowulf opisującym legendarne pradzieje Skandynawii i będącym opowieścią o heroicznych czynach. Śledzimy zatem losy tytułowego bohatera Beowulfa, który walczy i ostatecznie zabija pustoszącego okolicę potwora Grendela, pokonuje jego matkę zamieszkującą w podmorskiej jaskini, powraca do domu gdzie zostaje królem i rządzi szczęśliwie przez pięćdziesiąt lat ludem Geatów, po czym walczy ze smokiem pokonując go, lecz umiera na skutek ran odniesionych w walce. Całość kończy pogrzeb Beowulfa przedstawiony na płycie w kompozycji Funeral Pyre.
Niespełna godzinny materiał zawiera piętnaście kompozycji. W tematykę musicalu, jak i każdego z poszczególnych utworów, wprowadza narrator, w którego rolę wcielił się Ross Andrews. Tradycyjnie już odpowiedzialnemu za instrumenty klawiszowe i orkiestracje Nolanowi towarzyszy cała masa artystów, w tym tacy stali jego współpracownicy jak były perkusista Pendragonu, Scott Higham, gitarzysta Mark Westwood, czy wokalistka Magenty, Christina Booth jako Tyra. Warto dodać, że rolę głównego bohatera odgrywa Ryan Morgan.
Cóż, muzycznie Song of the Wildlands nie powinno zaskoczyć miłośników musicalowej twórczości Nolana. Artysta stworzył dzieło o bardzo symfonicznym, orkiestrowym charakterze epatujące wzniosłością oraz sporą teatralnością. Te wszystkie cechy podkreśla dodatkowo 40 – osobowy Wildland Warriors Choir, którego chóralne partie nadają wybranym utworom mrocznego patetyzmu. Jak przystało na prawdziwy koncept album spięty jest on świetnym melodycznym tematem o bardzo progresywnym charakterze wybrzmiewającym odpowiednio w The Story Begins i The Story Ends. A między nimi jest kilka ciekawych fragmentów, jak okraszony śliczną żeńską wokalizą There's a Threat, mroczny i chóralny Crossing the Ocean, mające interesujące tematy Beowulf, the King bądź Dragon Fire. Pamiętajmy jednak, że trudno nazwać te kompozycje piosenkami. Obarczone dużą ilością narracji są przede wszystkim epickimi, zdominowanymi potężnymi chóralnymi figurami pieśniami z rockową aranżacją. Jest tu zatem mniej piosenkowości niż na przykład na She. Ważnym elementem Song of the Wildlands jest niewątpliwie towarzyszący nam przez cały album mroczny, pogański skandynawski klimat (np. Funeral Pyre). Znajdziemy tu zresztą dużo folkowości jak w iście szamańskim Celebration, czy w Journey.
Nie zaskoczyło mnie to najnowsze dzieło Nolana, otrzymałem to, czego się spodziewałem. Doceniam jednak pomysłowość, rozmach i zaangażowanie artysty w tak rozbudowany projekt. I choćby z tego powodu warto się z nim zapoznać.