Ein, zwei, drei!
Tym okrzykiem właśnie zaczyna się "Linoleum" - EPka wiadomego szwedzkiego zespołu, odliczająca niejako czas do premiery "Road Salt" - następcy kontrowersyjnego "Scarsick". Cztery zawarte tutaj kompozycje miały zapoznać słuchaczy z kolejnym muzycznym "wcieleniem" trupy Daniela Gildenlöwa, stylizowanym tym razem na lata siedemdziesiąte. Czas zweryfikował te plany, dzisiaj znamy dopiero pierwszą połowę zapowiadanego dwupłytowego concept - albumu, nazwaną po prostu "Road Salt One" i wydaną osobno, czekamy na drugą, a "Linoleum" tak naprawdę ciężko przyrównać do znanego już nam krążka. Nie licząc oczywiście faktu, że tytułowa kompozycja z EPki pojawiła się także na "One"; reszta średnio pasuje. Jednak, postanowiłem napisać kilka słów na temat "Linoleum" z prostszego powodu. Bardzo szybko o niej zapomniano, a teraz - po premierze nowego albumu - prawdopodobnie zniknie całkowicie w odmętach minionej dekady. Pozostanie tylko ciekawostką dla fanów formacji i nie ukrywam, że to do nich kieruję ową krótką recenzję.
Co tutaj mamy? Znany już z "Road Salt One" tytułowy utwór nie różni się ani jednym dźwiękiem, tak więc pokrótce przypomnę, że to bardzo chwytliwa i agresywna kompozycja, oparta na prostym riffie (czego ponoć od dawna u Szwedów brakuje), rzeczywiście emanująca klimatem tamtych złotych lat. "Linoleum" trafiła się połowicznie zaszczytna funkcja promocji EPki, co zaowocowało przeciętnym teledyskiem. Utwór na szczęście sam broni się doskonale i nawet teraz - po tylu przesłuchaniach - porywa. Zwłaszcza wyciszenie w środku, powolne budowanie napięcia charakterystycznymi harmoniami wokalnymi i brutalne go zniszczenie wspólnym "darciem mordy" całego zespołu. Otwarcie jak najbardziej na plus.
"Mortar Grind" rozpoczyna tę część utworów, które zdecydowanie mniej pasują do stylistyki "Road Salt One". Mroczny, agresywny i psychodeliczny, oparty na przesterowanych gitarach ("ubrudzonych" brzmieniowo do granic możliwości) i fenomenalnym motywem klawiszowym (dokładnie, fenomenalnym - brawa dla Fredrika Hermanssona). Tutaj po raz kolejny wesoła gromadka używa zagrania z "Linoleum", wyciszając nagle utwór, chwilowo budując napięcie i wreszcie miażdżąc je wraz ze słuchaczem. Zwłaszcza zwolenników wokalu Gildenlöwa może przyprawić o ciarki na plecach.
Psychodelia wysunie się na pierwszy plan w balladzie "If You Wait". Ten krótki, bo nie dochodzący nawet do trzech minut, utwór sprawia wrażenie całkowitej improwizacji, Léo Margarit wali w bębny jak szalony, jednak ma to swój urok. Za gardło najmocniej chwyta tekst wyśpiewany przez Daniela, budzący skojarzenia z inną balladą grupy - "Road Salt". Właściwie możnaby "If You Wait" nazwać alternatywną wersją tamtego utworu, która świetnia nadawałaby się na nadchodzące "Road Salt Two". Ale do tej kwestii jeszcze wrócimy...
Przed nami bowiem klejnot "Linoleum" i najlepszy powód, by się tą EPką zainteresować - "Gone". Blisko ośmiominutowy "emocjołamacz", w którym całe show kradnie najważniejszy instrument, jaki posiada Pain of Salvation, czyli głos Gildenlöwa. Można go lubić lub nie, ale podczas słuchania "Gone" każdy przyzna mi rację. Strun głosowych tego faceta nie kupisz nawet kartą Master Card Billa Gate'sa. Do tego, utwór oddaje się w całości chłodnym ramionom Mroku, a tekst porusza serce dogłębnie. Rozpływam się w pochwałach, ale nie bez powodu; to jedna z najlepszych kompozycji Pain of Salvation. Idealny utwór końcowy i aż żal, że nie pojawi się nigdy na żadnym studyjnym wydawnictwie... Bo chyba się nie pojawi, prawda?
Ha! No właśnie, tutaj leży pies pogrzebany. Pies i największy problem "Linoleum", należy dodać. Początkowo, to znaczy dawno temu w minionej dekadzie, w momencie premiery EPki, było pewne, że wszystkie premierowe utwory na niej zawarte trafią później na dwupłytowe "Road Salt". Album się rozkruszył, na jego pierwszą część trafiło jedynie "Linoleum", a w środowisku najwierniejszych fanów pojawiły się plotki, jakoby "Road Salt Two" z pozostałych trzech kompozycji miało zrezygnować. Chciałbym w to wierzyć, przyznam bez bicia. Chciałbym dostać te dwanaście nowych utworów i móc słuchać EPki jako czegoś osobnego, epilogu do historii "Road Salt". Wątpię jednak, że tak się stanie. Gildenlöw wiele razy powtarzał, że rozdzielenie dwupłytowego albumu wyjdzie mu na dobre, ponieważ jego druga połowa ma cięższy i mroczny nastrój, co tłumaczyłoby mój zarzut, że utwory z "Linoleum" "nie pasują" do "Road Salt One". A "Gone", zarówno muzycznie jak i tekstowo, idealnie zamknęłoby całe "Road Salt".
"A co z pozostałymi dwoma utworami?" - zapytasz. "Bonus Track B" to satyryczna pogadanka zespołu przy stole. Posłuchasz dwa razy, pośmiejesz się, ale później będziesz już go przerzucał. "Yellow Raven" to z kolei udany i klimatyczny cover Scorpionsów. Jeżeli uważasz, że dla niego warto kupić "Linoleum", proszę Cię bardzo, drogi Czytelniku, jesteś mocarnym fanem. Ja jednak na miejscu pozostałych wstrzymałbym się z radosnymi zakupami do końca lata, kiedy tracklista "Road Salt Two" będzie znana. Jeżeli rzeczywiście "Mortar Grind", "If You Wait" i "Gone" tam się pojawią, omawiana pozycja stanie się jedynie swego rodzaju "singlem", takim dla prawdziwych kolekcjonerów, który oceniłbym na 4, ale w chwili obecnej, jako że utwory te są nieobecne na żadnym długogrającym wydawnictwie, wystawiam 6. Jeżeli "Road Salt One" Cię zachwyciło i nie masz ochoty czekać na jesień, znajdziesz tutaj smakowite ciastko deserowe z wisienką - wspaniałym "Gone".