Wyczekiwałem maja, niczym ministrant kolędy. Odliczałem dni, sprawdzałem codziennie sieć w poszukiwaniu kolejnego strzępka informacji, chwytałem się każdego zajęcia, żeby chociaż chwilowo odwrócić swoje myśli od tego miesiąca. Czekałem, wciąż czekałem... Na Anathemę i Pain of Salvation, a nie The Pineapple Thief. Nie zrozum mnie źle, drogi Czytelniku, ale Złodziejaszków zawsze uważałem za zespół "z niższej półki", chociaż ich poprzednie dzieło - "Tightly Unwound" - to częsty gość mojego domowego sprzętu audio. Takim sposobem, "Someone Here Is Missing" pojawiło się zupełnie nagle, a i oczekiwań nie miałem w żaden sposób wyolbrzymionych; jednym słowem - idealne warunki do obiektywnej oceny, którą na przestrzeni kilku akapitów dostarczę, nie szczędząc przy tym argumentów!
Największa niespodzianka czekała na samym dysku. The Pineapple Thief postanowiło bowiem gruntownie przemodelować brzmienie swojej muzyki. W tym celu okrasili ją bardzo dużą ilością elektroniki (głupi rym niezamierzony), z czego wyszło, nie szukając zbyt daleko, coś na wzór Muse. Gitarowa "łupanka" i nostalgiczny posmak poprzedniej płytki nie został całkowicie porzucony, ale kopozycje stricte w tamtym stylu możnaby policzyć na palcach jednej ręki ("Barely Breathing", na siłę nieco tytułowy). Utwory na "Someone Here Is Missing" zostały także znacznie skrócone, większość mieści się teraz w granicach radiowych przebojów, na które zresztą się nadają. Wiadomo, że eksperymenty z elektroniką należy przeprowadzać ostrożnie [tutaj recenzent ze smutkiem wspomina Pure Reason Revolution], ale Złodziejaszkom ta ciężka sztuka wyszła... Niesamowicie dobrze. Sample, beaty, efekty, syntezatorki i inne "przeszkadzajki" atakują nas zewsząd oraz wypełniają tło, kiedy akurat nie mielą gitary. Dzięki temu, każdy utwór nabiera osobliwego charakteru i całość brzmi świeżo. Olbrzymi plus za odwagę i umiejętne przeprowadzenie takich zmian.
Rdzeń muzyki The Pineapple Thief, czyli nastrój, na szczęście pozostał w niezmienionej formie. Na samym początku zespół myli nas singlowym "Nothing At Best", jednak nostalgiczny posmak bardzo szybko powraca. "The State We're In" urzeka udziałem orkiestry, "Barely Breathing" akustyczną gitarą i pianinem, a w tytułowym kawałku głos Soorda emanuje smutkiem. Pisałem, że czasy utworów się zmniejszyły, ale trzy utwory dzielnie bronią łatki "progressive". "Preperation For Meltdown", "3000 Days" i "So We Row", bo o nich mowa, to rozbudowane i wielowątkowe kompozycje, jednak na takie giganty, jak "Too Much To Lose", czy "What We Have Sown", nie ma co liczyć. To chyba największy minus albumu; Bruce Soord przyzwyczaił nas do ogromnego i cudownego killera na zakończenie każdej płyty. Owszem, "So We Row" to najlepsza kompozycja wśród całej dziewiątki, jej finał pozbawia oddechu, ale mogłaby trwać spokojnie kilka minut dłużej. Skoro już narzekam, "Show a Little Love" nie przypadło mi szczególnie do gustu.
Małe braki, dużo szlagierów, wspaniały nastrój i ogromna niespodzianka - tak można podsumować najnowszy album The Pineapple Thief. Bruce Soord rośnie w oczach, jego zespól wskoczył w moim prywatnym rankingu do "pierwszej ligii". Dawno już zapomniano, że na początku był to jedynie "klon" Porcupine Tree... Szkoda, że "Someone Here Is Missing" trwa jedynie godzinę lekcyjną - przy takiej jakości muzyki dodatkowe dziesięć minut nic by nie zaszkodziło.* A tak, mamy bardzo dobry album, który z dumą można położyć na półce obok "Tightly Unwound" (swoją rolę, de facto, odgrywa tu okładka autorstwa Storma Thorgersona, faceta od Floydów i - niespodzianka - Muse). Jeżeli sprawdziłeś już wspomniane przeze mnie majowe molochy i nie boisz się romansu z elektroniką, atakuj śmiało.