Choć nowy album The Pineapple Thief oficjalnie na rynku jest zaledwie od kilku dni zbiera zewsząd sporo ciepłych słów. Sam lider grupy, Bruce Soord, zapowiadał na nim stylistyczną zmianę a dziś można usłyszeć już opinie o tym, że to najbardziej ambitne dokonanie w historii tej brytyjskiej formacji.
Sporo w tym wszystkim racji, bo Your Wilderness faktycznie wyszedł pochodzącej z Somerset kapeli. Jednak czy faktycznie to dzieło zaskakujące stylistyczną woltą i do tego najambitniejsze? No chyba, że weźmiemy pod uwagę literacki koncept dotykający swoistej podróży, miłości, strachu, wyobcowania, albo, jak mówi sam Soord, po prostu… życia. Ma zresztą z owym konceptem dobrze korespondować okładka autorstwa Carla Glovera, pokazująca matkę z dzieckiem na tytułowym pustkowiu.
Bo muzycznie album mnie nie zaskoczył. Jest wszak naturalnym rozwinięciem i kontynuacją wydanej dwa lata temu Magnolii – świetnego krążka ukazującego zespół skręcający w bardziej popową formę. W krótsze, zwarte utwory, pełne ciepłej i atrakcyjnej melodyki, do tego niosące sporą dawkę melancholii i nostalgii. I każdy kto uważnie posłuchał tamtego albumu i zauroczył się nim, powinien także pokochać Your Wilderness. Nie wytniemy stąd może jakichś nośnych hitów, jednak mimo wszystko królują tu po prostu dobre, inteligentnie zaaranżowane piosenki, którym trudno zarzucić brak przystępności (nierzadko przecież idący w parze z ambitniejszym graniem). Mam wręcz poczucie, że te kompozycje wchodzą… zbyt szybko i martwię się, czy z czasem zbyt gwałtownie nie pryśnie ich czar.
Dobra, nie roztaczajmy póki co czarnych wizji i cieszmy się tym, jak ta muzyka brzmi dziś. A brzmi szlachetnie i z klasą. Słychać bogate doświadczenie Soorda jako inżyniera dźwięku i producenta wynikające z jego licznych muzycznych kooperacji (Katatonia, Jonas Renkse, Opeth, TesseracT, Tim Bowness). Dzięki temu płyta ma głębię i przestrzeń.
Rozpoczyna ją In Exile, niby zwykła piosenka, która jednak z czasem zyskuje żarliwe gitarowe solo i tym samym energetyczny finał. Podobny w konstrukcji jest kolejny No Man's Land. Początkowo jawi się jako delikatna, krucha ballada, by w drugiej części zyskać masywne, basowe plamy i przede wszystkim świetne figury perkusyjne, w których natychmiast słychać Gavina Harrisona. Trudno w tym kontekście uciec też od porównań do Porcupine Tree. Te zresztą są bardzo słyszalne w przecudnej urody That Shore, w którym pierwszoplanową rolę gra jednak elektronika podkreślająca nostalgiczność kompozycji. W klimatach delikatności pozostaje też o wiele skromniejsza „szczotkowana” ballada Fend For Yourself ozdobiona solowym popisem na klarnecie Johna Helliwella z Supertramp. Mimo że dominuje na Your Wilderness delikatność kreowana choćby jeszcze przez smyczki (Geoffrey Richardson z Caravan), to i znalazły się na nim też i ciężkie, wręcz metalowe riffy, jak choćby w Tear You Up. Warto też zauważyć najbardziej rozbudowany w zestawie, prawie dziesięciominutowy The Final Thing On My Mind, szczególnie w pierwszej części jakby transowy i snujący się hipnotycznie, ukoronowany ostatecznie kolejnym pełnym pasji (choć krótkim) gitarowym popisem.
Ładna płyta, do tego zwięzła, mieszcząca się w czterdziestu winylowych minutach, które nie pozwolą się nudzić. Najlepiej w długie, zbliżające się powoli, jesienne wieczory…