Gitarzysta Grateful Dead, Jerry Garcia opisał brzmienie tego albumu jako tak surrealistyczne, jak opadająca w puchu miękka poduszka. I ma w dużej mierze rację, bo jak poznamy ten zestaw to z łatwością znajdziemy mnóstwo surrealistycznych nutek, które unosząc się w powietrzu, tworzą lekki krąg puchowego dymu. Na przykład „Comin’ Back to Me”, napisane przez lidera grupy, Marty Balina, brzmi jak spokojny, lekko wietrzny las, delikatnie śpiewający hymn. Tylko gitara i towarzyszący jej flet ukazują nam przemyślane obrazy. „Spacerując po wzgórzach z widokiem na brzeg/Zdaję sobie sprawę, że byłem tu wcześniej/Cień we mgle mógł być kimkolwiek”.
Albo ”How Do You Feel” to kolejna perełka z wykorzystaniem fletu, który ciągle pobrzmiewa w tle numeru. Szczególnie ciekawe jest zastosowanie echa w wokalu i sposób w jakim dociera to do twojej głowy, zwiększając potrójność melodii. Środkowa część instrumentalnie nasila się, a wokaliści rozpadają się na boki. Marty Balin przejmuje wokal a Grace Slick przechodzi na zaplecze. I co ona robi?! Sposób w jaki używa swojego głosu jako instrumentu, trzymając pierwszą nutę stabilnie i dodając niezbędnych smaczków do sekcji instrumentalnej godny jest wysłuchania. Zresztą wokalne rozgrywki są na tej płycie wielkim smaczkiem. Posłuchaj „She Has Funny Cars” i tą wychodzącą z mgły pierwszą zwrotkę, ale to nie wszystko. Przy drugiej pojawia się dwugłos idealnie rozpracowany przez Grace. To działa i doprowadza do psychodelicznej odmiany ludowej harmonii.
„Surrealistic Pillow” jest drugim albumem Jefferson Airplane i został nagrany w San Francisco w 1967 roku. Już wtedy słynne hasło „Turn On, Tune In, Drop Out” wyszło na ulicę, a młodzież, która zaczęła tworzyć nowe społeczeństwo potrzebowała ścieżki dźwiękowej będącej nowym wyznacznikiem sztuki i stylu bycia. Jefferson Airplane był jednym z pierwszych zespołów ustawionych w kolejce na nowej scenie muzycznej. Byli gotowi zaspokoić tę nową nieprzewidzianą potrzebę a „Surrealistic Pillow” sprawił, że żadna tęcza nie dotknęła jeszcze ziemi.
Nagle pojawiły się niezapomniane popowe melodie, a jednym z nich były dwa wielkie przeboje Jefferson Airplane: „Somebody to Love” i „White Rabbit”. Pierwsza to wielka wyprawa w namiętny wokal i melodię, która wciska wzmocnione końcówki nerwów jeszcze głębiej, w duszę pełną radosnych chwil. Ale kiedy usłyszysz „White Rabbit”, nigdy nie zapomnisz tej melodii. Ma rytm bolera i psychodeliczne teksty oparte na „Alicji w Krainie Czarów”; „jedna pigułka sprawia, że jesteś większy, a druga czyni cię małym, idź zapytaj Alicję, która ma dziesięć stóp wzrostu”. Inne postacie są wciągane w dziwaczne teksty, takie jak „nargile paląca gąsienica”, biały królik, biały rycerz, który „mówi do tyłu”, czerwona królowa, która „nie ma głowy” oraz koszatka. Grzybowe halucynacje otwierają wrota w które zanurzasz się ale „pamiętaj co powiedział suseł: Karm swoją głowę! Karm swoją głowę!”. To jest krzyk ruchu Flower Power a wszystko to zostaje uchwycone w dwie i pół minuty, idealne arcydzieło koncepcyjne. To jest kanon kontrkultury i psychodelii. Marty Balin i Paul Kantner są współautorami kilku utworów folk rockowych. Są one zagrane z wielkim wyczuciem. „Today” to taka piosenka. Jerry Garcia, który był aktywny w wielu aspektach nagrania tego albumu, tutaj gra na gitarze rytmicznej. Uwielbiam przestronność gitary, delikatnie kołyszącą się i dryfującą na środek oceanu. Ten wzruszający klimat doprowadza do stanu pełnej błogości. Mocniejszym akcentem jest „3/5 of Mile in 10 Seconds”, numer mający brzmienie kwasowo-rockowe i to potężne uderzenie werbla. „D.C.B.A.-25” brzmi bardzo przyjemnie a Balin i Slick znowu ładnie się wokalnie uzupełniają, a atrakcyjna solówka Kaukonena wprowadza po raz kolejny błogi nastrój. Jorma Kaukonen dużo dla grupy nie napisał, ale ten zaprezentowany przez niego piękny, melancholijny utwór idealnie wpasował się w ten krążek. Zagrany na gitarze akustycznej „Embryonic Journey” nie pozostawia nic innego. Usiądź i pozwól mu zabrać cię na wzgórza i daleko stąd. Płyta kończy się kolejną melodią Balina, kwaśnym hymnem „Plastic Fantastic Lover”. Surowe akordy gitarowe Kaukonena i wokalne krzyki Balina są w najlepszym stylu garażowego grania, a podobne dźwięki pojawią się ponownie dziesięć lat później na dziesiątkach albumów punkowych. Biorąc pod uwagę czas i pewnie swobodny przepływ różnych substancji poszerzających umysł w studio pełnym pobłażliwych muzyków Airpalne, nie wspominając o wspaniałym uczestniku, Jerry Garcia powstała płyta będąca przełomem w muzyce. Utrzymująca się siła „White Rabbit”, „Somebody to Love” a nawet „Embryonic Journey” pchnęła młodych ludzi na barykady do tej nierównej walki ze skostniałym światem mocarzy.
Jefferson Airplane był zdecydowanie dużą częścią nonkonformistycznej, artystycznej rebelii, która wyrosła ze sceny w północnej Kalifornii, ale ich ciągłe zanurzenie w zbiorniku pełnym narkotyków pozbawiło ich perspektywy działalności na dalsze lata. Po nagraniu „After Bathing at Baxter’s” zaczęli skręcać ku prostszemu rockowemu graniu by z czasem przekształcić się z Samolotu w Kosmiczny Jefferson.