Dokształt koncertowy. Semestr drugi.
Wykład piętnasty.
Dziwne by było, gdybym pisząc o różnych, amerykańskich kapelach, oraz ich znamienitych żywcach opuścił Jefferson Airplane. A jest to jedna z moich ulubionych jankeskich kapel z tamtego okresu. Chociaż nie jestem takim typowym fanem, bo nie przepadam „Surrealistic Pillow”, ani za „After Bathing at Baxter’s”, zdecydowanie wolę późniejsze płyty.
Z albumami koncertowymi też miałem pewien problem, ale był to raczej problem bogactwa – jest całkiem sporo fajnych materiałów, i z czasów świetności grupy i całkiem nowych, z archiwaliami. Po pewnym namyśle sięgnąłem po najkrótszy z nich – „Thirty Seconds over Winterland”, głównie dlatego, że to są nagrania tego składu, co nagrywał „Bark” i „Long John Silver” i są to nagrania głównie z tych dwóch płyt (jeżeli ktoś potrzebuje wcześniejszych, to jest też bardzo dobry „Bless It Pointed Little Head”, ale ja wolę ten). Lata siedemdziesiąte, a nawet nieco wcześniej, począwszy od „Volunteers” to już nieco trzeźwiejszy okres w działalności zespołu (przynajmniej muzycznie, bo co, kto i ile brał, to wiedzą pewnie tylko sami muzycy). Trzeźwiejszy w takim rozumieniu, że zakończyły się jakieś dziwne, nie do końca wydarzone eksperymenty, a do łask wróciło uczciwe granie rocka.
I za to właśnie lubię „Thirty Seconds…”. Nawet jeśli w „Feel So Good” rozpędzili się do jedenastu minut, to nie są to jakieś psychodeliczne odloty, tylko po prostu tak miało być. Właściwie trudno na tej płycie trafić na bardziej znane utwory. Może chodziło, żeby wybrać z nagranego materiału nie te najbardziej znane rzeczy, tylko najmocniejsze wykonawczo fragmenty? Też mogło tak być, ale konia z rzędem temu, kto wie, dlaczego „Wooden Ships” ujrzało światło dzienne dopiero jako bonus na remajstrze? No cóż, album miał być pojedynczy, a pojedynczy winyl trwa tak średnio około 3 kwadransów, wszystko się zmieścić nie mogło, zespół wybrał, to co wybrał. A i tak, to co wybrał zasługuje na najwyższe uznanie. Na przykład „Earth Moves Again” – jeden z moich ulubionych numerów JA z mojej ulubionej płyty JA, czyli „Bark”. Pewnie wspomniane „Feel so Good” jest takim najjaśniejszym punktem tego krążka, można powiedzieć, że to w większej części popis Kaukonena, tak jak „Milk Train” – Creacha. Zawsze mnie zastanawiało jakim cudem facet starszy od reszty grupy o jakieś dwa muzyczne pokolenia, z zupełnie innego świata i muzycznie, i kulturowo, potrafił się tak świetnie z nimi dogadać. A jego wkład chociażby w ten żywiec jest nie do przecenienia.
Koncerty, z których materiał znalazł się na „Thirty Seconds…” były końcem działalności grupy pod nazwą Jefferson Airplane, niedługo potem pojawił Jefferson Starship. Ale to już całkiem inna historia. Chociaż z tymi samymi bohaterami.
I pytanie, kursanty, średnio trudne: