Rzadko piszemy o takich wydawniczych drobiażdżakach. Z jednym li tylko utworem. Ale okazja jest po temu – przynajmniej dla mnie – szczególna. Bo dosłownie wczoraj dotarł do mnie ów singiel z załączonym zdjęciem zespołu, na którego odwrocie znalazły się podpisy muzyków, w tym… jeden z ostatnich autografów Piotra Grudzińskiego. Nie poświęcaliśmy tu zmarłemu w lutym artyście żadnych tekstów, niech zatem ta drobna recenzja będzie choć krótkim Jego wspomnieniem.
Wspomnieniem muzyka, który paradoksalnie na Time Travellers nie jest postacią pierwszoplanową, a jednak odcisnął piętno na tej kompozycji. Jego delikatna solowa gitara, pojawiająca się pod sam koniec i dublująca podłożoną pod nią klawiszową formę, brzmi jakby wyjęta z jednej z akustycznych płyt Anathemy. Jego ukochanej Anathemy. Taki był Piotr. Zawsze muzycznie trafiał w punkt. Nigdy nie był instrumentalnie wylewny, grał te najwłaściwsze z dźwięków, które czyniły z wielu kompozycji prawdziwe perły. Tak jak w Time Travellers. To tak naprawdę zwykła ballada, w większości akustyczna, bez perkusji, z delikatnymi zagrywkami Hammondowymi, subtelnym basem i smutnym śpiewem Mariusza Dudy. Jedna z piękniejszych w ich dorobku. Tu w singlowym, krótszym, o minutę i 20 sekund od tego z Love Fear and the Time Machine, miksie. Co ciekawe, zdobiąca skromną kopertę okładka autorstwa Travisa Smitha towarzyszyła w książeczce na wspomnianym albumie tekstowi Discard Your Fear.
A skoro mowa o tekstach. Ten z Time Travellers, jakże nostalgiczny, nabrał po odejściu Piotra jakby symbolicznego znaczenia...
One day we'll find our way
Straying from the road
We thought we could go
Until we would fade…
[…]
One day we'll find our time
Come to realize
That our history
Came full circle
Gdy patrzę na ten Twój ostatni podpis Piotrze, tak strasznie mi smutno, że już nigdy żadnego autografu nie złożysz…