12 Odcieni Papużki Falistej, czyli krótki ArtRockowy przewodnik ornitologiczny – odcinek 12 (i póki co ostatni).
„Deliver Us From Evil” miało być początkiem końca lotu papuga. I takowym w sumie się stał choć bezlitośnie (osobiście uważam, że niesłusznie) zjechana przez krytyków i co bardziej ortodoksyjnych fanów płyta nie była wcale taką najgorszą. Kierunek może tak szczęśliwy jak podróż na wakacje do Bytowa zamiast na Kanary to jednak krążek to zacny, który na dobrą sprawę uraczył nas zaledwie jednym przysłowiowym gniotem („Alison” to koszmarek nieziemskiej wprost „urody”). Poza tym było albo dobrze, albo co najmniej przyzowicie.
Zresztą po „Deliver...” zespół sam nie wiedział co ma z sobą zrobić; niby koncertował (w tym i u nas), niby przymierzał się do nowej płyty jednak wszyscy – włącznie z Shelley’em – coraz bardziej się zaczęli zniechęcać od daleszego grania. Zaczęła się karuzela zmian personalnych, która ciągnęła się zarówno do oficjalnego rozpadu grupy (w 1988 roku) jak i przy późniejszych sporadycznych reaktywacjach kapeli.
W końcu zespół zebrał się w na tyle stabilnym składzie, że był w stanie nagrać całkowicie nowy album studyjny. Panowie biedzili się nad „You’re All Living In Cuckooland” prawie trzy lata, ale w końcu się udało. W 2006 roku krążek wykluł się ostatecznie z papuziego jaja.
„You’re All Living In Cuckooland” to taka w sumie wypadkowa upierzeń papuga z poprzednich trzech płyt. Znów jest ostro, z zacięciem „Power Supply” i „Nightflight” plus do tego momentami dość przebojowo jak na „Deliver...”. Są też akustyczne wypawy w przeszłość.
„Justice”, „Dead Man Don’t Talk”, „Falling” „Don’t Want To Throw You” to konkretne i mocne numery z fajnymi riffami oraz świetnym – wcale nie starzejącym się – wokalem Shelley’a. „(Don’t Want To) Find That Girl” możnaby z powodzeniem wcisnąć gdzieś pomiędzy „Finger On The Button”, a „Hold On To Love” na „Deliver...”. „Captain” i „Love Is Enough” to natomiast akustyczne plumkanie rodem z pierwszych płyt kapeli. Zestaw uzupełniają nieco żartobliwy „Compressing The Tomb From Cockerel’s Head”, mocniejsza ballada „Tell Me Tell Me” oraz utwór tytułowy będący na dobrą sprawę jedyną skuchą w zestawie. Płaski, mdły i brzmiący równie plastikowo i sztucznie jak znienawidzony przeze mnie „Alison”.
Taki misz-masz jakoś trzyma się kupy. Wprawdzie dość zelektronizowane i nieco nienaturalne przetworzenie brzmienia gitary momentami nieco drażni (dzięki Bogu nie tak jak np. elektryczna perkusja Bruforda na płycie ABWH), ale na szczęście nie na tyle, aby jakoś drastycznie zaniżyć poziom całości.
Co dalej? Zespół znów coś tam pokoncertował, znów zmienił wioślarza (Simona Leesa zastąpił Craig Goldy), ale w pewnym momencie dał sobie z tym spokój, a miało to związek z faktem, iż w przeddzień kolejnej trasy po Polsce, Shelley musiał dać się pokroić, że względu na poważne problemy z aortą brzusznną i nawet po rekonwalescencji lider ograniczył wypady na scenę do absolutnego minimum.
Czy papug jeszcze kiedyś nas uroczy nową płytą, albo przynajmnej kilkoma koncertami? Trudno powiedzieć. Oby tak...