12 Odcieni Papużki Falistej, czyli krótki ArtRockowy przewodnik ornitologiczny – odcinek 9.
Ponoć metalowy papug daleko nie poleci. Nieprawda. To, czy dany aparat latający poleci daleko, zależy od odpowiedniego napędu, a nie materiałów, z których został wykonany. Przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Wielkiej Brytanii to NWOBHM full in bloom. Papug łaskawym okiem łypnął w tamtą stronę, wyostrzył się trochę, przydynamicznił i w ten sposób dostaliśmy „Power Supply”.
Czytałem kilka recenzji tego krążka i raczej nie były one zbyt przychylne. Właśnie w jednej z nich wyczytałem to stwierdzenie o metalowej papudze bliskiego zasięgu. Wielu moich kolegów też nie specjalnie łaskawym okiem patrzy na tą płytę, nawet jeśli Budgie lubią. Ja akurat nie mam z nią żadnych problemów. Po pierwsze jest tutaj „Time to Remember” – jeden z bardziej znanych utworów Budgie, bardzo często puszczany w Trójce w latach osiemdziesiątych. Po drugie – proszę sobie posłuchać wydzieru Shelleya w pod koniec drugiej minuty „Heavy Revolution” – facet wyszedł tu poza wszelkie swoje możliwe skale głosowe, po trzecie – oprócz „Time to Remeber” jest jeszcze siedem świetnych rockowych numerów z „Heavy Revolution” właśnie, „Crime Against The World” i „Forearm Smash” na czele. A w ogóle to jest jedna z takich płyt, które odpalają z kopa i lecą do końca równo, głośno, mocno, a co najważniejsze, każdy z tych numerów jest co najmniej dobry. Wypadałoby tu zwrócić uwagę na „Gunslingera” – jak się to rozwija od akustycznego bluesa do hard-rockowej galopady. Teoretycznie „Time to Remember” jakby zaburzało to tempo, ale to jest taka perełka – jedna z lepszych kompozycji w dorobku Budgie ever.
Przeciwnicy zarzucają „Power Supply” zbyt bliski flirt z NWOBHM, a przez to częściowe zatracenie swojego pierwotnego stylu. No niby tak, ale jest już 1980 rok, świat i muzyka przez prawie dziesięć lat, które minęły od debiutu Budgie, w miejscu nie stały. Nie można grać jak w 1971 roku, bo to już mychą by trąciło. Moim zdaniem papug w takiej wersji, jaką mamy na „Power Supply” jest jak najbardziej do zaakceptowania. Nawet więcej – to wyszło naprawdę bardzo dobrze. Jako nie-zagorzały fan uważam, że to jedna z lepszych płyt grupy. A moja ulubiona.