Budgie powstało w 1967 roku. Przez te 4 lata, które minęły od jej powstania, do wydania debiutanckiej płyty grywało tu i tam, szukając swojej drogi i brzmienia. Zaczynali podobno od brzmienia zbliżonego do The Beatles, a potem stopniowo, zmienili kierunek skręcili w stronę hard rocka. Ich pierwsza płyta z 1971 roku to album zrealizowany przez Rogera Baina – tego samego, który odpowiada za brzmienie pierwszych płyt Black Sabbath. Już na niej pojawiły się charakterystyczne dla Budgie elementy, jak ostre riffy, wysoki, niemalże dziecięcy śpiew wokalisty i wielowątkowe, oparte na częstych zmianach tempa kompozycje. Nie odniósł on jednak dużego sukcesu komercyjnego, mimo pozytywnych opinii w prasie. Zespół na szczęście nie zmienił swojego podejścia do muzyki i kolejne dwa albumy również były utrzymane w podobnym tonie.
Never Turn Your Back On A Friend ukazał się we wrześniu 1973 roku i przyniósł kontynuację muzyki zawartej na pierwszych dwóch płytach. Na początek Breadfan. Szybki riff gitarowy, po czym wchodzi sekcja i zespół mknie do przodu, jakby ich coś goniło. Jednak to nie jest zwykła pioseneczka. W połowie nagrania pojawia się ta charakterystyczna dla Budgie zmiana tempa, robi się ckliwie i balladowo, po czym wszystko wraca do początkowej galopady. Przy starym bluesie (nawiasem mówiąc – jeden z lepszych coverów, jakie słyszałem) Baby Please Don’t Go grupa wcale nie zwalnia. Znowuż jest ostro, rytmicznie i do przodu. Sekcja rytmiczna narzuca tempo, a gitarzysta ozdabia utwór tu i tam pojękiwaniami swojej gitary. Bardzo klimatyczne nagranie wręcz zbudowane na zasadzie zestawiania przeciwieństw. Gdy sekcja rytmiczna gra w ów szalony, pędzący przed siebie sposób, Burke Shelley śpiewa w sposób zupełnie do nagrania nie przystający: spokojnie, momentami nawet cicho. A wszystko po to, by po chwili wysokimi krzykami obudzić słuchacza z letargu.
Z tej szalonej jazdy wyrywa słuchającego romantyczna ballada You Know I’ll Always Love You. Miło, przyjemnie, taka przytulanka z czasów, gdy taką muzykę tańczyło się w dyskotekach. A zaraz po niej – zmiana nastroju. Długie, prawie półtoraminutowej wejście perkusji - tak nietypowo zaczyna się nagranie You’re The Biggest Thing Since Powdered Milk. Klasyczny hard rock w najlepszym wydaniu. Podobnie jest z kolejnym nagraniem na płycie – In The Grip Of A Tyrefitter’s Hand. A później to już tylko balladka Riding My Nightmare i … PARENTS.
Utwór kończący trzeci album Budgie wymyka się wszelkim konwenansom. Jest to jedno z tych dzieł muzyki rockowej, które raz usłyszane pozostaje ze słuchaczem na zawsze. Te krzyki ptaków na początku i w finale płyty, te sola gitarowe i przejścia perkusyjne, ta swoboda, z jaką grupa rozwija początkowy temat wywołuje dreszcze na karku i wypieki na twarzy. Prawie jedenaście minut absolutnie porywającego, emocjonalnego grania. I z krzykiem ptaków kończy się Never Turn Your Back On A Friend. Kończy się w taki sposób, że słuchacz natychmiast ma ochotę nastawić płytę ponownie. I dobrze. Obcowania ze sztuką najwyższej klasy nigdy nie za wiele.
Wracając do roli radia, wspomnianej na początku niniejszego tekstu, można bez cienia wątpliwości rzec, że o popularności Budgie w Polsce przesądził właściwie jeden prezenter radiowy. Piotr Kaczkowski. Dziś pewnie byłoby to już niemożliwe. Wszechobecny format mp3 zabił przyjemność cieszenia się kolejnymi płytami różnych zespołów. Znikła ta magia, którą radio niosło z każdym nowym dźwiękiem, wydobywającym się z tunera. Wszystko zamieniło się w ciąg zer i jedynek, a nam pozostaje mieć nadzieję, że ta nowa „jakość” w traktowaniu muzyki nie spowoduje przykrycia przez popyt i podaż tych wszystkich wartościowych i epokowych dzieł, które kiedyś, za sprawą magicznego głosu z anteny trafiały do słuchacza. Dzięki Panu Piotrowi w zamierzchłych czasach mojej młodości ja również trafiłem na płyty tej walijskiej grupy. I nie żałuję. Zatem polecam.