Moje uwielbienie dla muzyki Słynnej Czwórki jest bezkrytyczne. Nie wpasuję się zatem w modny ostatnio trend krytykowania pracy spółki Martin & Martin (czyli George Martina – ówczesnego producenta albumów The Beatles oraz jego syna). Już zanim płyta się ukazała, wieść niosła, że to będzie płyta dla snobów. Co w cieniu swoich salonów, na sprzęcie za grube tysiące dolarów odsłuchiwać będą nagrania odczyszczone, odhumanizowane i zupełnie nie przystające do oryginałów. A jeszcze dorzucano, że to w sumie ilustracja dźwiękowa do przestawienia w Ameryce (dość kontrowersyjnego), co miało oznaczać, że nie wolno niby szargać świętości. No nie wiem, niby to klasyka muzyki. Niby Wielka Czwórka podana na nowo, niby ikona … ale jednak muzyki popularnej. Rozrywkowej. Więc jakie tu szarganie świętości?
Z drugiej strony wieść promocyjna niosła hasła, które u mnie wywołują zdecydowaną niechęć. „The Beatles, jakich jeszcze nie słyszeliście…” tja… no pewnie. Proszek wybielający wszystkie plamy. Normalnie – kupisz i będziesz mógł powiedzieć „to wie się co się ma”.
Chyba zatem jak większość fanów Fab Four obchodziłem tę płytkę dookoła. Nawet teraz żona mi wygaduje, że nie chciałem jej w tzw. prezencie. Ostatecznie – Mikołaj był łaskawy tej zimy (umownie przyjmijmy, że jest zima) i płytka kręci się w odtwarzaczu.
Do rzeczy zatem. Na początek Because. Też się zdziwiłem. Zmienione. Pozbawione owego delikatnego akompaniamentu instrumentów brzmi … no cóż, rewelacyjnie. Aż zapiera dech w piersiach. Ta czystość dźwięku, ta przestrzeń, ta mozaika głosów misternie ułożona w całość, z efektami w tle po prostu poraża. Chciałbym, aby tak śpiewali i śpiewali. A nagranie cichnie, by … od tego szarpnięcia struny zaczynającego (no właśnie – zgadnijcie jakie nagranie) zaczęło się Get Back! Tak tak, zmiksowano te nagrania tak, że fragmenty, znane wersy, wyśpiewywane przez Zespół brzmią gdzieś tam w tle zupełnie innych nagrań. Ortodoksów będzie to razić. Zanim jednak rzucą kamień, niech sami zastanowią się, czy The Beatles nie grywali coverów, nie posługiwali się różnymi efektami i miksami.
Gdy zespół przemknie przez Get Back, szybkimi krokami nadciąga Eleonor Rigby z wmiksowanym fragmentem z utworu Julia (naprawdę fragmentem). Ach, tak gra smyczków, ach, ten pogłos wokalu Lennona. Cudo po prostu. Naprawdę, brzmienie jest powalające. Jak to możliwe, że ta muzyka tak może brzmieć. Z takim wykopem, jak w I Am The Walrus toż usiedzieć spokojnie się nie da. A jest jeszcze I Wanna Hold Your Hand, z wmiksowanym odgłosem piszczących w niebogłosy dziewczyn, jest Lucy In The Sky With Diamonds. Jest wreszcie absolutne arcydzieło – Octopus’s Garden. Niesamowite rzeczy zrobiono z tą pioseneczką. Po prostu usiadłem z otwartymi ustami.
Dobra, koniec opisów. Pozostawię wam możliwość sprawdzenia samemu tych wszystkich cudownych dźwięków, które ukryto na tym albumie. Teraz czas jeszcze na słów kilka odnośnie warstwy edytorskiej.
Love wydano jako zwykłą płytę CD oraz w wersji poszerzonej, zawierającej nagrania na CD oraz na dysku DVD-AUDIO. Obie płyty mają tożsamy materiał, różnią się jedynie dźwiękiem. Posiadacze sprzętu DVD, który nie odtwarza nośników DVD-AUDIO nie mają się czym martwić na szczęście – ich sprzęt będzie „widział” tę płytę jako DVD-VIDEO i na pewno ją odtworzy (z możliwością wyboru dźwięku PCM, DD 5.1. i DTS).
Przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie, abym nie miał płyty DVD-AUDIO. Brzmienie wielokanałowe jest znakomite. Po prostu żyleta. Jak dla mnie – pozycja obowiązkowa…