Nie czarujmy się, smaczkiem tej płyty jest Sam Coulson, który w styczniu 2013 zastąpił na stanowisku gitarzysty Asii legendarnego Steve’a Howe’a. Niestety… jedynym. Bo cała reszta absolutnie niczym nie zaskakuje. Tradycyjnie. Mam wrażenie, że legendarna Asia rozmienia się na drobne. Gdy w 2006 roku powrócili z koncertami w oryginalnym składzie zaintrygowali sporą rzeszę wiernych fanów. Tym bardziej, że już dwa lata później wypuścili Phoenix - bardzo udany studyjny krążek. Niestety, każdy następny album był coraz słabszy. O ile jeszcze Omega jakoś trzymała poziom, to już ostatnia płyta w składzie z Howem (XXX) najzwyczajniej nudziła i irytowała. Podobnie sprawa wygląda z Gravitas.
Recenzję ostatniej płyty Asii zakończyłem słowami: Wielkich nadziei na Valkyrie (pierwotnie taki tytuł miał mieć krążek Gravitas) sobie nie robię. No chyba że młody, 26 – letni Sam Coulson wniesie nieco ożywczego powietrza do skostniałej już mocno formuły. Nie wniósł. Choć jego gitara brzmi zdecydowanie inaczej, niż ta wielkiego poprzednika. Wystarczy tylko posłuchać gitarowych solówek w Gravitas i Nyctophobii o zupełnie innej barwie, czy mocniejszych, zadziornych rockowych zagrywek w Heaven Help Me Now, raczej nie w Howe’owym stylu. To jednak wszystko za mało, by odmienić obraz muzyki Asii. Szkoda, że starzy doświadczeni wyjadacze nie pozwolili „młokosowi” na wpuszczenie owego świeżego powietrza.
Bo tak naprawdę niewiele numerów na tym albumie się broni. Zdecydowanie lepiej pod tym względem jest w pierwszej części krążka. Całość zaczyna chyba najbardziej przebojowy Valkyrie z przyzwoitym refrenem. Po kilku przesłuchaniach można się też przekonać do kolejnych w zestawie: Gravitas, The Closer I Get To You, Nyctophobia (kolejny niezły refren) , Russian Dolls i Heaven Help Me Now, które gdzieś tam w głowie zaczynają zostawać. Z drugiej strony irytuje na przykład przyklejony na siłę quasi symfoniczny wstęp do Heaven Help Me Now, który tak się ma do klimatu kompozycji, jak przysłowiowa pięść do oka. Ponadto wydaje się, że Gravitas to album bardziej nastrojowy. Gdy weźmiemy pod uwagę wersję Delux Edition - na którą trafiło jedenaście kompozycji, w tym dwie bonusowe akustyczne powtórki numerów z podstawowej tracklisty - zauważymy, że aż pięć utworów ma balladowy, spokojny charakter.
Śledząc trasy Asii i wydawane przez nią (na potęgę) kolejne koncertowe wydawnictwa mam wrażenie, że w swoje nowe studyjne dokonania nie wierzą nawet członkowie kapeli. Bo zazwyczaj częstują przybyłych muzycznymi zeń okruchami, mordując do bólu sprawdzone hity. Zresztą ku uciesze słuchaczy, którym też za bardzo nie chce się słuchać nowych wypocin dawnych gwiazd. I tak pewnie będzie i tym razem.