Bardzo spóźniona to recenzja. Bo płytka pamięta jeszcze ubiegły rok. Ponadto panowie z Asii zdążyli od tego czasu zaznaczyć swój powrót (w oryginalnym składzie) dziesiątkami koncertów na całym świecie. Z jednym z nich dotarli nawet do Polski, w kwietniu tego roku. O ile jednak o powrocie na scenę oryginalnej Asii tu i ówdzie trochę było, tak mam wrażenie, że ich najnowsze dzieło przeszło jakby bez większego echa. Sami zresztą muzycy traktowali je podczas koncertów nieco po macoszemu, prezentując zeń 3 – 4 kawałki. A szkoda. Bo to nad wyraz udana, ba, momentami świetna płyta!
Gwoli ścisłości. Nie o wielkie artystyczne uniesienia tu chodzi. Tworzona w „plastikowych” i „syntezatorowych” latach osiemdziesiątych supergrupa, skupiająca muzycznych wirtuozów nagrywających epokowe albumy w poprzednim dziesięcioleciu, od początku była próbą odnalezienia się tychże artystów w nowych czasach. W zupełnie nowej formule. Bardziej komercyjnej, przystępnej i przebojowej.
Taka Asia była i… jest na „Phoenix”. Ten krążek – nie boję się tego napisać – nawiązuje dla mnie, do najlepszych czasów w twórczości kwartetu. Czterech znakomitych instrumentalistów gra świetne, pomysłowe, ciekawie zaaranżowane jak na taką konwencję piosenki. I nie warto się czepiać, że nie wykorzystują tu swoich niemałych umiejętności. Wszak to ich świadomy wybór. A zresztą… Wetton śpiewa niemalże jak trzy dekady temu, Howe czaruje dźwiękami, które trudno pomylić z czymkolwiek innym a Downes zgrabnie przebiera paluszkami po klawiaturach.
Lepszego openera stworzyć nie mogli. „Never Again” z nośnym, harmonicznym refrenem, idealnie nadaje się na początek płyty ale i każdego ich koncertu. Nie gorzej jest w następnym „Nothing’s Forever”, bardziej stonowanym, dobrze wprowadzającym w najładniejszą balladkę na „Phoenix” – przejmującą „Heroine”. Klimat psuje nieco czwarty „Sleeping Giant / No Way Back / Reprise” - rzecz poskładana z trzech części, z których środkowa „No Way Back” pasuje do wstępu i zakończenia jak przysłowiowy wół do karety. Na szczęście następujący po tej kompozycji „Alibis” pozwala szybciutko o tym zgrzycie zapomnieć. Bo to najpiękniejszy utwór na „Phoenix”! To niecałe 6 minut z wszystkim, co w Asii najlepsze. Pędząca, „witalna” zwrotka, patetyczny, wręcz monumentalny refren, gitarowe i klawiszowe sola i stonowany, lekko „barokowy” finał. Dalej jest równie ciekawie. „I Will Remember You” i „Shadow Of A Dubt” to ciepłe numery mające w sobie tę charakterystyczną „azjatycką” nostalgię. Tej ostatniej oraz szczególnego romantyzmu, najwięcej jest w trzyczęściowej kompozycji „Paralel Worlds / Vortex / Deya” . Solo Howe’a z, jakby już gdzieś zasłyszanym, motywem, zmusza do przyklęknięcia. No i nie można jeszcze pominąć, kończącej całość, piosenki, „An Extraordinary Life”, zachęcającej do wspólnego śpiewu i tańca. Przy niej wszystko, co wokół nie ma większego znaczenia…
Wyszła im ta płytka. Taka, jakiej po Asii oczekiwałem. Melodyjna, nośna i inteligentna zarazem. I na szczęście bez niepotrzebnego się napinania. Weterani górą!
PS. Zupełnie niepotrzebnie dodano do recenzowanej edycji akustyczny remiks „An Extraordinary Life”. Zrobiony na siłę, bez wyrazu i mocy.