01. Heat Of The Moment/ 02. Only Time Will Tell/ 03. Sole Survivor/ 04. One Step Closer/ 05. Time Again/ 06. Wildest Dreams/ 07. Without You/ 08. Cutting It Fine/ 09. Here Comes The Feeling
Całkowity czas: 44:21
skład:
Goeff Downes - keyboards and vocals/
Steve Howe - guitar and vocals/
Carl Palmer - drums and percussion/
John Wetton - lead vocals and bass
Ilość jobów jakie zebrała ta płyta od rozsierdzonych fanów, była porównywalna tylko z ilością sprzedanych egzemplarzy. No bo tak – Carl Palmer – ex-ELP, John Wetton – ex-UK i King Crimson, Goeff Downes i Steve Howe – obaj świeżo po rozwodzie z Yes. No nic tylko nowa , progresywna supergrupa. Skład potężny, oczekiwania podobne. I pojawia się płyta, a tu dziewięć kawałków, z których najdłuższy ma nieco ponad pięć minut, do tego singiel promujący płytę mający tyle wspólnego z rockiem progresywnym co Polo-Cocta z Coca-Colą. Ale to zażarło. I singiel, i płyta odniosły kolosalny sukces, rozchodząc się w wielomilionowych nakładach. Ta czwórka poważnych i doświadczonych muzyków zrobiła ni mniej, ni więcej, tylko klasyczny skok na kasę. Tyle , że z klasą. Muzyka , którą stworzyli była to mieszanka cholernie melodyjnego amerykańskiego AOR-u, ale tak przebojowego, ze wszystkie Journeye, Styxy i REO Speedwagony zieleniały z zazdrości, oraz sprawdzonych , progresywnych patentów aranżacyjnych. Singlowy „Heat of The Moment” wielkim hitem był, ale podobnych , przebojowych kawałków na tej płycie jest... a nie wiem, czy nie cała reszta. W co by kamieniem nie rzucić - hicior murowany. Największe zastrzeżenia do nowej grupy mieli doświadczeni fani rocka progresywnego, którzy znali już tych panów wcześniej. Reszta ludożerki zaakceptowała tą muzykę bezproblemowo. Pamiętam , że ta płyta od razu mi się spodobała , a na nazwiska muzyków nie zwracałem uwagi, bo wtedy o ich wcześniejszych dokonaniach pojęcie miałem dość mgliste. Okładka też mi się spodobała, taki fajny smok, o azjatyckim rodowodzie (nomen omen :) ) – no ale nie ma się co dziwić, odpowiadał za nią Roger Dean.
Amerykański AOR zawsze opierał się na chwytliwych melodiach i efektownych aranżacjach – pod tym względem jest to płyta wzorcowa. Nawet największym amerykańskim koryfeuszom takiej muzyki trudno było pochwalić się takim stężeniem przebojów na jedną płytę. Dlatego żadnym zaskoczeniem nie mógł być oszałamiający sukces tego albumu.
Ale stare przysłowie pszczół mówi, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a przychylność publiczności na rumaku o jeszcze bardziej zróżnicowanym umaszczeniu. Niewiele wcześniej Greg Lake, przy pomocy Gary Moore’a nagrał dwie płyty – „Greg Lake” i „Manouvers”, z podobnym repertuarem jak Asia, tyle, że nieco bardziej hard-rockowym i nieco mniej przebojowym. Chociaż oba krążki były zupełnie dobre, efekt komercyjny był żaden i Lake utopił w tym przedsięwzięciu sporą walizkę pieniędzy. Sam Lake też miał z Asią coś wspólnego. W pewnym okresie zastępował Wettona w czasie trasy koncertowej , min. w Japonii. Można go zobaczyć na kasecie video zatytułowanej „Asia in Asia”.