Czas na delikatny odpoczynek od nowości i kilka słów o krążku, który światło dzienne ujrzał już trzy lata temu. Okazja do napisania? W zasadzie żadna. No może fakt, że tak naprawdę w naszym serwisie napisaliśmy dotychczas tylko o trzech ich płytach a ostatnimi czasy trochę się w ich obozie dzieje. Przypomnę, że reaktywowana kilka lat temu w oryginalnym składzie supergrupa na początku tego roku doczekała się pewnej roszady. Grupę opuścił gitarzysta Steve Howe, a na jego miejscu pojawił się Sam Coulson. I to z nim pozostała trójka artystów pracuje obecnie nad nowym studyjnym albumem zatytułowanym Valkyrie, który pojawić się ma jeszcze w tym roku.
Omega to drugi krążek Asii po jej reaktywacji i powrocie do klasycznego składu z Wettonem, Howe'm, Downesem i Palmerem w 2006 roku. Ten nowy rozdział azjatyckiej historii został zapoczątkowany wyjątkowo udanym albumem Phoenix (2008) oraz ogromną trasą koncertową, podczas której muzycy w 2009 roku dotarli do Polski, dając koncert w warszawskiej Stodole (gwoli ścisłości, w ubiegłym roku muzycy wypuścili ostatni swój studyjny krążek, XXX).
Przyznam, że w przypadku Asii zawsze intrygowało mnie pytanie: jak to możliwe, że tak znakomici artyści, z ogromnym potencjałem, talentem i doświadczeniem, parają się taką – w sumie niezbyt skomplikowaną – muzyką? Z drugiej strony, doskonale wiadomo, że napisanie dobrej, melodyjnej piosenki jest niekiedy o wiele trudniejsze, niż stworzenie potężnego, przekombinowanego kolosa. A po co nad tym wszystkim się rozwodzę? Z prostego powodu. Na Omedze artyści wyjątkowo nie kombinują. O ile na starszym o dwa lata Phoenix starali się niektórym kompozycjom nadać bardziej złożoną formę, tutaj oferują 12 przebojowych numerów o bardzo nośnym charakterze.
Trudno spośród nich cokolwiek wyróżnić i jakiekolwiek ich klasyfikowanie zależeć może tylko i wyłącznie od gustu i smaku odbiorcy. Zwięzłość formy, zazwyczaj prosta rytmika, zapamiętywalne refreny oraz jedyny w swoim rodzaju, smutny głos Wettona – oto cechy Omegi. Miłośnicy szybszej jazdy mogą sobie potupać nóżką przy Finger on the Trigger (co ciekawe, kompozycja ta znalazła się już na drugiej płycie duetu Wetton & Downes, Icon II i tu uległa tylko niewielkiej modyfikacji), Holy War, Listen Children, czy I Believe, zwolennikom ballad szybciej może zabić serce przy Ever Yours, Emily (to piosenka bonusowa, choć zaindeksowana pod numerem ósmym, w japońskim wydaniu zastąpiła ją kompozycja Drop a Stone), bądź przy kończącej całość Don't Wanna Lose You Now. Moimi faworytami są tu jednak utwory Through My Veins i End of the World, mające tę charakterystyczną nostalgię zbudowaną harmonicznymi partiami wokalnymi (w przypadku pierwszego z nich pełnią one rolę swoistego podkładu dla śpiewanej przez Wettona zwrotki).
Cóż, Omega to Asia jaką znamy. Nawet zaprojektowana tradycyjnie przez Rogera Deana okładka jakoś nie zaskakuje i odnosi się do azjatyckiego Roku Tygrysa, który przypadał na czas wydania płyty (tak na marginesie, irytuje lekko – również tradycyjnie – pstrokata cała szata graficzna płyty, epatująca dodatkowo zdjęciami muzyków). Muzyka bez „większych zobowiązań”? Mimo tego słucha się jej dobrze.