Solowy album Mateusza Jagiełły to w zasadzie klasyczny one man project, bowiem artysta jest nie tylko twórcą muzyki i słów, ale i odpowiada za realizację, produkcję i mastering. Sam też zadbał o szatę graficzną płyty. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Jagiełło ma 18 lat. W tym kontekście jeszcze ciekawiej wyglądają kolejne fakty, bowiem to już nie pierwsza płyta muzyka, który nie zaszywa się li tylko w domowym studio, ale i grywa solowe koncerty, gitarę i wokal prezentując na żywo, pozostałe instrumenty odtwarzając z laptopa. No i ostatnia sprawa – Mateusz para się, mówiąc najprościej, progresywnym metalem, czyli muzyką dla większości jego pokolenia kompletnie nieatrakcyjną, by nie powiedzieć… niemodną.
I za to wszystko ma u mnie ogromny plus. Dobra technika w tak młodym wieku, umiejętność komponowania złożonych, wielowątkowych struktur muzycznych budzą szacunek. Wiem, że zabrzmi to nieco kombatancko, ale z perspektywy faceta od lat słuchającego takiego grania i… posiadającego syna starszego od autora albumu, wygląda to trochę na wielkie „łał!”.
Dobra, tyle słodzenia, bo tak naprawdę, gdy odrzucimy cały ten kontekst, wydawnictwo na kolana jeszcze nas nie rzuca. To dosyć długi, trwający ponad godzinę, koncept album dotykający niełatwych relacji między ojcem i synem. Warstwa literacka chwilami razi swoim oczywistym i trochę naiwnym przekazem (i przy okazji niezbyt zgrabnym dopasowaniem słów do muzyki).
Album tworzą cztery rozbudowane - poza otwierającą, trwającą siedem minut kompozycją Nów - utwory, każdy składający się z dwóch części. Już instrumentalny początek w postaci Rozdartych niebios pokazuje inspiracje Jagiełły. Mogłyby one, ze swoim klimatem, trafić na Metropolis Pt. 2 Scenes from a Memory nowojorczyków z Dream Theater. Mało tego, klawiszowa figura przez moment wywołała we mnie wrażenie, że za chwilę usłyszę Jamesa LaBrie śpiewającego Friday evening, The blood still on my hands z Finally Free. Później jest okraszona akustyczną gitarą Modlitwa z zapamiętywalną melodią.
Kolejne kompozycje przynoszą jednak w większości progmetalową jazdę bez trzymanki pełną dosyć technicznego grania. I choć Jagiełło stara się operować muzycznym kontrastem, przechodząc czasami w bardziej subtelne rewiry, to jednak widać, że artystę rozpiera nadmiar pomysłów, w wyniku czego utwory wydają się przeładowane. Jednym słowem, dotyka tę płytę coś, przez co progresywny metal zaczął zjadać własny ogon - zdecydowana przewaga rozwlekłego kombinowania nad dobrą kompozycją. Gdy dodamy do tego jeszcze przeciętną produkcję wyjdzie nam na to, że ta wymarzona, profesjonalna płyta jeszcze przed artystą. Ale ma Jagiełło na nią czas i duży potencjał.
PS Wydawnictwo zawiera dodatkowy dysk z albumem w wersji instrumentalnej.