Czwarte wydawnictwo Soen przykuwa uwagę już samą formą wydania. Niecodziennie rozkładanym digipakiem, w którym okładka podzielona jest na dwie części, otwierając się niczym drzwi i ukazując wyjątkową grafikę. Tę z kolei należy podnieść, aby dotrzeć do samego dysku. Ma to wszystko też i pewną wadę, bo po zdjęciu z wydawnictwa okrywającej je folii, okładkowe „drzwiczki” pozostają otwarte. Ale to drobiazg, wszak wyżłobiona okładkowa symbolika i liternictwo skutecznie to rekompensują.
Tyle o zewnętrznościach, które pokazują jednak z jak wielkim pietyzmem do każdego elementu swoich dzieł podchodzi formacja byłego bębniarza Opeth, Martina Lopeza. Kolejny album i… kolejny jednowyrazowy tytuł. Podobnie zresztą jest z tytułami samych kompozycji, z których bodajże tylko pięć w ich dorobku miało więcej niż jeden wyraz. No i strona literacka, która po raz kolejny ma formę konceptu. Punktem wyjścia dla niego jest tym razem tytułowy kwiat lotosu. Ten jest symbolem odrodzenia, czystości i piękna, które powstają z bagiennego podłoża. Artyści w mrocznych tekstach podejmują wątek wolności jednostki, dotykając jednocześnie ludzkiej psychiki.
A muzycznie? Cóż, kawał drogi pokonał Soen od swojego debiutu, po którym widziano w nich idealnych wręcz kopistów amerykańskiego Toola. Gdy słucham Lotus fascynuje mnie, jak inteligentną ewolucję przeszła ich muzyka. Trudno ich dziś porównywać do Tool, bo mają już swój rozpoznawalny, wyrazisty styl i są z pewnością jednym z najciekawszych współczesnych składów w progresywnym metalu.
Lotus przynosi w stosunku do poprzednika zmiany. Przede wszystkim brzmieniowe. Artyści zrezygnowali z analogowej rejestracji i postawili na nowoczesny szlif. Produkcją zajęli się Iñaki Marconi i David Castillo, zaś masteringiem znany i ceniony Jens Bogren. W efekcie tegoż nie jest już tak „brudno” i surowo, dominują zaś selektywność, przestrzenność i mięsistość gitarowych riffów.
Zmiany dotyczą też samych kompozycji, bowiem to z pewnością ich najbardziej nośna i przebojowa płyta. Nie boję się tego napisać wiedząc, jak ogromnym mrokiem spowita jest cała twórczość Soen. I tym bardziej chylę czoła przed ich umiejętnością łączenia ognia z wodą, czy wręcz muzycznej dekadencji z melodyczną radością. Praktycznie wszystkie dziewięć kompozycji urzeka ciekawym motywem, bądź refrenem. Spory wpływ na to ma też fantastycznie prezentujący się ze swoim emocjonalnym śpiewem Joel Ekelöf. Ponadto, ich znakiem rozpoznawczym są zgrabnie ułożone wokalne harmonie. Nie zapominajmy jednak, że króluje tu przede wszystkim ciężar masywnych gitar, niekiedy matematycznie szatkujących. Tak już jest w otwierającym całość Opponent, bądź Covenant, Rival czy Martyrs. Do tego ostatniego (jak na nich wręcz hitu!) zespół nakręcił intrygujący klip, który prezentujemy poniżej. W zasadzie większość numerów ma zdecydowanie zróżnicowany charakter, jak rozpoczęty klimatycznie i osadzony na głębokim basie Lascivious, ozdobiony później jeszcze Hammondową figurą. W bardziej „balladowych” Lotus i River słyszymy ładne gitarowe solówki.
Piękny album im wyszedł. Dla mnie to już w tej chwili jeden z kandydatów do zestawu najlepszych płyt tego roku. Wygląda na to, że na klubowy koncert do nas z nim nie wpadną, ale będą na warszawskim festiwalu Prog in Park i – choć w swojej dyskografii mają mnóstwo kapitalnych numerów - wcale bym się nie obraził, gdyby w godzinnym secie zagrali go w całości.