Jak gra Millenium wie chyba każdy miłośnik muzyki, któremu pojęcie artrocka nie jest obce. Liderujący od lat tej krakowskiej formacji Ryszard Kramarski ukochał sobie progresywne granie czerpiące garściami z muzyki wielkich tego stylu, z Pink Floyd na czele. Nie goni za artystycznymi innowacjami, stawiając na słuchacza – może i już trochę „niszowego” - ale wyrobionego i sprawdzonego. Nie dziwi zatem, że najnowszy - dziewiąty już - studyjny album krakowian, jest taki, a nie inny. A jednak wszyscy ci, którzy śledzą poczynania muzyków Millenium, znajdą na Ego całkiem sporo zaskoczeń, smaczków i ciekawostek. Elementów, które czynią tę płytę – choć nagraną w starym, dobrym stylu – świeżą i atrakcyjną dla słuchacza.
Udowadnia to już pierwszy w zestawie numer tytułowy. Powie ktoś, że przesadzam – ale kawałek ten to naprawdę jedna z najlepszych rzeczy, jaka wyszła Kramarskiemu w ciągu ostatnich lat! Dlaczego? Bo czuć w niej powiew prawdziwego rockowego grania. Tak zadziornych, prawie metalowych, riffów Płonka nie serwował dawno. A do tego utwór wieńczy naprawdę kapitalne, patetyczne gitarowe solo. Nie jest ono jednak - jak zazwyczaj - pięknie wypolerowane, ale ma tę rockową szorstkość i zadrę. Następujący po Ego, Born in 67, wyjątkowy i osobisty dla Kramarskiego, już choćby ze względu na warstwę literacką, również ma swoje smaczki. Jak nostalgiczne solo na trąbce Michała Bylicy i zaraz potem, przychodzące mu w sukurs, solowe popisy na gitarze oraz saksofonie (tu w głównej roli Dariusz Rybka). Zaczęty lekko w stylu country Dark Secrets ma z kolei niesamowitą zwiewność. Fajnie buja, szczególnie w nośnym i zgrabnym refrenie. I mogłaby to chyba być najbardziej „radiowa” rzecz w zestawie, gdyby nie jej finałowa część, zwieńczona arcyprogresywnym klawiszowym popisem Kramarskiego, mogącym ozdobić wczesne albumy IQ, czy Marillion, oraz skoczna gitarowa galopadka Płonki w konwencji boogie rocka a’la Status Quo!
Rock'n'rollową atmosferę tonuje następny When I Fall, najkrótszy, ale też i w dużej części najspokojniejszy na albumie. W zainaugurowanym przez Wyrwę na Warr guitar Lonely Man dostaniemy nie tylko jawnie floydowe klimaty, ale i żeński wokal Karoliny Leszko w pierwszoplanowej roli (nie wolno zapominać, że kobiecych chórków na krążku usłyszymy znacznie więcej, co jednak żadną nowością w muzyce Millenium nie jest). To jednak nie największa atrakcja tej kompozycji. Absolutnym zaskoczeniem jest bowiem pojawienie się – jako wokalisty - samego lidera grupy, który wykrzykując Can you hear him shout? pachnie na kilometr… Rogerem Watersem! Całość kończy rozbudowany i majestatyczny Goodbye My Earth, w którym znalazło się miejsce dla lekko jazzowej partii instrumentów klawiszowych i „przepuszczonego” przez vocoder wokalu.
No a poza tym wszystkim jest tu mnóstwo znakomitej, delikatnie romantycznej melodyki, idealnie współgrającej z literacką wymową albumu – nostalgiczną, niekiedy smutną i gorzką. Piękna i dobrze przemyślana płyta.