Piąty album szwedzkiej formacji Soen tradycyjnie już dotyka istotnych problemów dzisiejszego społeczeństwa. W Illusion artyści mówią o wspólnej odpowiedzialności za świat, nieufności do ludzi władzy zajętych walką ze sobą, o rozgoryczeniu wynikającym z poczucia bezsilności, ale także o nadziei na to, że wszystko można zmienić na lepsze, jeśli przestaniemy krytykować siebie nawzajem. A w takim Monarch dotykają powszechnego dość przekonania, że okazywanie współczucia i dobroci jest oznaką słabości, bo żyjemy w czasach, w których dręczyciele są królami, a pozostali są ich ofiarami. Generalnie muzyków inspiruje to, że świat staje się coraz bardziej spolaryzowany a w ludziach brakuje empatii. To zatem album, jak piszą muzycy, o frustracji, refleksji ale też i o nadziei…
Wydany dwa lata temu Lotus przyniósł zespołowi artystyczny ale i też komercyjny sukces. Dzięki niemu grupa wypłynęła chyba na szersze wody, co najważniejsze jednak – znalazła na tym albumie ostatecznie własną tożsamość i styl, które nie pozwalały nazywać ich jedynie naśladowcami Tool. Wszak z taką łatką, niemalże dekadę temu, zaczynali wraz z płytą Cognitive.
Soen nie nagrał do tej pory nietrafionego albumu. Każdy trzymał poziom i w sumie na Imperial niewiele się zmienia. No właśnie! Artyści świadomi siły i na swój sposób atrakcyjności poprzedniego krążka postanowili nagrać praktycznie jego… kopię. I to w zasadzie jedyna jego wada, choć pewnie dla tych, którzy rozkochali się w Soen po Lotusie, będzie to zaleta.
Cóż, wbrew temu co sugerowali muzycy, nie jest to jakaś wybitnie ciężka płyta. Wręcz przeciwnie! Grupa w dalszym ciągu stawia na znakomite, zapamiętywalne melodie (które wchodzą nawet zbyt szybko), dobre refreny, swoistą wzniosłość i epickość kompozycji. Nie ucieka wszak od ciężaru. Wciąż osią większości utworów są mocne gitarowe riffy (Lumerian, Deceive, Monarch), czasami z matematyczną precyzją poszatkowane (Antagonist, Dissident). Z drugiej strony oferują też oddech w postaci balladowych Illusion i Modesty. W tym ostatnim brzmienie łagodzi dodatkowo kwartet smyczkowy, który ładnie też wzbogaca Monarch i Fortune. Ten drugi a zarazem kończący płytę numer jest z nieco innej bajki, jakby lekko odstający stylistycznie od całości i kto wie, czy w pewnym sensie przez to nie intrygujący. Lekko walcowaty, z inaczej poprowadzonymi brudnymi gitarami. Warto też zwrócić uwagę na sporą ilość ciekawych solowych popisów gitarowych Cody’ego Forda (Monarch, Illusion, Antagonist, Modesty).
Od ostatniej płyty w grupie zaszła jedna zmiana. Basistę Stefana Stenberga zatąpił Oleksii "Zlatoyar" Kobel, nie wpłynęło to jednak jak widać na brzmienie zespołu. W dalszym ciągu ważny jest u nich wyrazisty w swoich wokalach Joel Ekelöf i intensywnie oraz ciekawie uwijający się za bębnami Martin Lopez. Całości dopełnia soczysta i mięsista produkcja.
Podoba mi się ta płyta, choć zdaję sobie sprawę, że jest nieco zachowawcza i bezpieczna. Nie zmienia to jednak faktu, że z chęcią bym ich w tym nośnym repertuarze zobaczył na przeniesionych na grudzień tego roku dwóch koncertach w Polsce. Bo koncertowo ten materiał zabrzmi chyba jeszcze ciekawiej.