Wielkimi krokami zbliża się kolejna, czwarta już, wizyta Devina Townsenda w naszym kraju. Przypomnijmy, że artysta pojawi się w lutym w Krakowie i Warszawie, by promować swoje najnowsze dzieło Transcendence. To ukazało się już na początku września mijającego powoli roku i warto mu się przyjrzeć.
Tym bardziej, że wyszedł temu cenionemu u nas Kanadyjczykowi bardzo dobry materiał. Nie ukrywam, że rzecz podoba mi się, bo nawiązuje do mniej ekstremalnych krążków muzyka, jak Accelerated Evolution, czy Terria, bardziej progresywnych i przystępnych. I takiego najbardziej go lubię. Muzyk przed wydaniem płyty mówił, że to album poświęcony zmianom, jakie w nim zaszły: Mam 44 lata i przez wiele lat samolubnie patrzyłem na relacje z ludźmi. Ciągle mówiłem o tym, że ktoś powinien się zmienić. Teraz wiem, że powinno zmieniać się swoją reakcję na to, kto nas otacza, a nie samych ludzi. Owe zmiany dotyczyły relacji międzyludzkich ale jeśli wiążą się one także z pewną stylistyczną woltą, jestem na tak. Choć oczywiście na Transcendence Devin jest jak najbardziej sobą i trudno go pomylić z kimś innym.
Bo to oczywiście przystępność w jego wydaniu. Praktycznie wszystkie numery to energetyczne i mocarne utwory obłożone ciężkimi gitarowymi riffami, stępionymi wszakże sporymi pokładami elektroniki. Żeby nie pominąć nic z serwowanej tu przez niego dźwiękowej misktury nie wolno zapominać o obowiązkowych i dominujących w brzmieniu pogłosach oraz patetycznych, chóralnych partiach wokalnych nadających większości numerów monumentalności i wzniosłości (pięcioosobowy Tigers In A Tank Choir). Jak zwykle jest zatem u Townsenda gęstawo i trudno o brzmieniowy oddech, choć nie można też odmówić temu materiałowi swoistej przestrzenności. Z drugiej strony, wspomagają na albumie artystę aż trzy wokalistki, w tym Anneke van Giersbergen, i… jakoś giną w całości. Na szczęście wszystko wzmacniają udane melodie, które w kilku kompozycjach przywiązują się do słuchacza już za pierwszym razem (Stormbending, Failure, Stars, Transcendence).
To album bardzo jednorodny i spójny. Na co jednak warto zwrócić uwagę? Choćby na otwierający całość Truth, czyli nagrany ponownie i wydłużony numer z pochodzącego z 1998 roku albumu Infinity. Prawdziwą ozdobą krążka jest, użyty do promocji i słusznie, Failure, z matematycznymi riffami i położonym na nich pięknym gitarowym solo, z początku lekko psychodelicznym. Mocnym punktem programu jest też najdłuższy w zestawie (prawie 10 minut) Higher, wielowątkowy, rozpoczęty akustycznymi dźwiękami, jednak zawierający w środku, najbardziej agresywny, „rzeźnicki” fragment albumu ze specyficznym krzykiem Townsenda. Nieco odmienności przynosi najkrótszy i rozpędzony Offer Your Light. Płytę kończą dwie długie, ponad ośmiominutowe formy, zbudowane w podobny sposób. W drugiej części stają się nastrojowe i klimatyczne. From the Heart bardziej oniryczna, zaś Transdermal Celebration ambientowa.
Przygotowując Transcendence muzyk stworzył ponoć mnóstwo tematów, które nie zmieściły się na podstawowej płycie. Kilka z nich, w wersjach demo, znajdziemy na równie interesującym drugim dysku, który został dołączony do limitowanej edycji wydawnictwa.