Dwa dni temu światło dzienne ujrzał szósty album szwedzkiej formacji Soen, która ledwie tydzień temu gościła w Polsce na Ino-Rock Festival, prezentując materiał z płyty Atlantis i która już za niespełna miesiąc zagra ponownie nad Wisłą, promując recenzowany niżej Memorial. Jaka jest ta nowa płyta?
Przede wszystkim, jak to u nich, mocna i niebanalna lirycznie. Tradycyjnie mroczna, tym razem podejmująca wątki słabości dzisiejszego społeczeństwa i sposobów jego funkcjonowania. Unbreakable dla przykładu mówi o ograniczaniu siebie jako człowieka, poprzez ślepą wiarę w coś. A do tego zachęcają politycy i media, prezentując wszystko w czarnych lub białych barwach, dążąc do zniszczenia przeciwnika, zamiast do znalezienia wspólnej płaszczyzny. A przecież kluczem naszego życia powinno być otwarcie na różne punkty widzenia. Blisko tego jest tytułowy Memorial mówiący o ofiarach gry o władzę, w którą grają pseudo liderzy. Z kolei Violence podejmuje temat przemocy, zarówno fizycznej, jak i psychicznej, która może być stosowana bardzo ostrożnie, w sposób utrudniający reakcję i z biegiem czasu niszczący pewność siebie i poczucie wartości.
Widać, że w tekstach jest mnóstwo bólu, frustracji i gniewu, co musi mieć przełożenie na muzykę. Ciężką i mroczną, ale też pełną smutnego i melancholijnego piękna. Ten album nie zaskoczy miłośników Soen, bo grupa praktycznie nie dokonuje na nim żadnej muzycznej wolty. Mógłbym zresztą zacząć od delikatnego przytyku. Bo uważam, że zespół wydając w 2019 roku płytę Lotus, znalazł na niej swoisty złoty środek na muzyczne wyrażanie siebie. Nie wiem, czy miało to związek z dołączeniem wówczas do formacji kanadyjskiego gitarzysty Cody’ego Forda. Faktem jest, że kolejny album Imperial oraz ten najnowszy Memorial silnie pozostają w tej stylistyce. Momentami nawet, w poszczególnych kompozycjach, zauważam powrót do pewnych melodycznych rozwiązań i tematów nieco zmodyfikowanych.
Czy to wielki problem? Dla niektórych – mówiących o zjadaniu własnego ogona - najpewniej tak. Ale jest druga strona tej muzyki. Ma ona w dalszym ciągu ogromną siłę brzmieniowego i emocjonalnego rażenia. Grupa potrafi doskonale łączyć brud i szorstkość szatkujących matematycznie gitar z ekstremalnie cudownymi melodiami. Nie wiem jak oni to robią, ale fani mogliby spokojnie na koncertach śpiewać refreny 7 czy 8 pomieszczonych na Memorial numerów. Niektóre z nich mają nawet lekko stadionowe zapędy (patrz: Unbreakable). Inną sprawą jest niesamowity Violence, w którym ascetyczna zwrotka położona jest li tylko na perkusji, basie i delikatnym klawiszowym tle a sam refren eksploduje wręcz wzniosłością. I może w tej kompozycji doszukiwałbym się pewnych małych zmian w ich brzmieniu, bardziej symfonicznym, co może być pokłosiem formuły zaprezentowanej przez grupę na Atlantis. Zresztą, potwierdzają to trzy ujmujące ballady, Hollowed, Tragedian i kończąca płytę Vitals. Szczególnie ta pierwsza, z uderzającymi lekkością harmoniami wokalnymi Elisy i Joela Ekelöfa, wgniata w fotel. Wisienką na torcie jest już tylko kapitalne gitarowe solo wplecione w ten duet.
Tak, to płyta absolutnie nieodkrywcza i przewidywalna. Ale jakże piękna! Już dziś zastanawiam się, jakie utwory z niej trafią na koncertową setlistę zespołu. Myślę, że panowie Lopez i spółka będą mieli ciężki orzech do zgryzienia. Ja, w każdym razie, posłuchałbym Memorial w… całości.