Poznańską formację Ayden miałem już okazję oglądać na żywo podczas jednego z koncertów trasy, w ramach której wspierali DispersE i Retrospective. Dała przyzwoity, choć bez wielkiej dramaturgii i ekspresji, koncert. Tymczasem, całkiem niedawno, dotarł do mnie ich debiutancki, wydany w tym roku, album Identity. Jak zatem wygląda zespół w studyjnym entourage’u?
Hmm… Ciężko w paru słowach jednoznacznie odnieść się do tegoż pytania. Bo kwartet para się klasycznym, instrumentalnym post rockiem, gatunkiem mocno wyeksploatowanym i do tego w Polsce posiadającym kilku zacnych reprezentantów. Ponadto – nie czarujmy się – młodzi artyści w swojej propozycji nie są oryginalni, operują raczej zgranymi muzycznymi kalkami, rozwiązaniami charakterystycznymi dla stylu. Trudno zatem mówić – choć to w przypadku debiutantów nie jest naturalnie żadną zbrodnią – o wypracowanym własnym brzmieniu. Zwykle nastrojowo i delikatnie rozpoczynające się kompozycje z czasem zyskują wyrazistości i dynamiki a ich muzyczna gęstość wzrasta. Mamy tradycyjne repetycje dźwiękowych form i częste zmiany metrum, nadające całości bardziej progresywnego szlifu. Taki jest między innymi otwierający całość i najdłuższy w zestawie (bo ponad 10 - minutowy) Awaking. To tu, to tam muzycy starają się dodać utworom różnorodności. I tak w Horizons mamy wręcz progmetalowe riffy, Diagnosis sporo czerpie z post-metalu a wyciszony Exhale pachnie lekką psychodelią. Nie da się jednak ukryć, że przez cały czas odnosi się wrażenie, że gdzieś to wszystko już się słyszało, czy to na albumach Tides From Nebula, Besides, bądź God is An Astronaut.
Ale to tak naprawdę jedyna wada tego debiutanckiego albumu. Bo jeśli lubicie takie instrumentalne granie i macie w nosie wszelkie odniesienia do przeszłości, bierzcie Identity w ciemno. Tym bardziej, że ma ta płyta sporo zalet. Choćby fajne, przestrzenne brzmienie, co w tego typu graniu jest dość istotne (jak wynika z płytowego opisu, rzecz nagrywano w cenionych studiach, a i za miks i mastering odpowiadał fachowiec pełną gębą). Sami muzycy też są bardzo sprawni, a na szczególne wyróżnienie zasługuje sekcja rytmiczna w osobach Filipa Słowiakowskiego i Łukasza Kordysa, nadająca płycie soczystej wyrazistości. I nie można wreszcie odmówić kwartetowi umiejętności tworzenia zapamiętywalnych melodycznych figur, budujących nastrój i klimat kompozycji. Przykładem na to niech będzie bardziej stonowany Falling. Generalnie dla jednych może być ten krążek ładnym i ilustracyjnym muzycznym podkładem, dla drugich wreszcie albumem zmuszającym do zadumy w długie, ciemne i jesienne wieczory. Gdy muzycy na następnej płycie dodadzą coś więcej od siebie, może być bardzo intrygująco.