Holenderska formacja Trion powraca po sześciu latach milczenia. Przypomnijmy, że ich poprzedni album zatytułowany Pilgrim ujrzał światło dzienne w 2007 roku. Dodajmy, że sama kapela powstała z inicjatywy klawiszowca Flamborough Head Edo Spanningi, który zaprosił do współpracy ówczesnego gitarzystę Flamborough Head (obecnie Leap Day) Eddiego Muldera i perkusistę grupy Odyssice Menno Boomsmę. I dziś ci trzej muzycy wracają ze zdwojoną niejako siłą, bowiem równolegle z premierowym materiałem do rąk słuchaczy trafia reedycja debiutanckiego krążka Holendrów – Tortoise. W tym powrocie nie wolno pominąć naszego rodzimego wątku, gdyż wydawcą albumów jest poznański Oskar a za grafikę Funfair Fantasy odpowiada Rafał Paluszek.
Bezpośrednim bodźcem, który zdecydował o nagraniu tego trzeciego studyjnego materiału było zaproszenie Trion do udziału w projekcie Decamerone sygnowanym przez fiński Colossus. Muzycy zarejestrowali na potrzeby tego wydawnictwa kompozycję Fast Forward. Wspólna praca wywołała wśród muzyków tyle entuzjazmu, że już w następnym roku rozpoczęli komponowanie i próby z nowymi dźwiękami.
A jakie one są? Fanów, którzy śledzą poczynania Trionu z pewnością nie zaskoczą. To w dalszym ciągu instrumentalny rock progresywny czerpiący garściami z muzycznej spuścizny lat siedemdziesiątych. I choć to muzyka instrumentalna artyści nie stawiają na szybkość i wirtuozerskie popisy, a raczej na nastrój, melodykę i powolnie z pietyzmem budowaną formę kompozycji. W efekcie tego otrzymujemy dziesięć tematów utrzymanych zazwyczaj w niezbyt żwawych tempach (więcej ożywienia przynoszą otwierające album Ampelmannchen i Gananoque, czy umieszczony pod koniec krążka Meat Prizes). Pierwszoplanową rolę w większości utworów odgrywa gitara, która w takich kompozycjach, jak Scotland, Songs For Canada i In The Distance ładnie prowadzi główny temat. Te trzy kompozycje należą zresztą do najbardziej udanych na albumie.
A skoro przy gitarze jesteśmy. Sporo tu także akustycznych brzmień. Przykładem na nie niech będzie ascetyczny i najkrótszy na Funfair Fantasy, lekko pachnący Genesisowym Horizons, Wandering oraz niewiele dłuższy i równie nastrojowy Sealth. Nie samą jednak gitarą żyje ten album wszak o tym, że to granie nawiązujące do najlepszych dla proga lat, decydują Moog, Hammond i mellotron gęsto używane przez Edo Spanningę [tak przy okazji – nazwa grupy jest ponoć wynikiem połączenia dwóch słów: trio i… mello(tron)]. Część kompozycji ma dosyć luźną budowę pozwalającą na improwizacje. Przykładem niech będzie tu Meat Prizes w dużej mierze jazzowy. I mimo że muzycy w ostatnim Secret Matter starają się nieco ożywić schemat dodając spacerockowe klawisze, całość zaczyna powoli nużyć. Bo to – nie czarujmy się – muzyka dla „zaprawionych w progresywnych bojach ortodoksów” szukających w muzyce smaczków i detali, a nie ciężaru, szybkości, bądź przebojowej zwięzłości.