Celtyckie tony pobrzmiewały w muzyce Oldfielda właściwie od zawsze; wszak już na „Dzwonach Rurowych” można znaleźc ślady fascynacji muzyką dawnej Brytanii i Irlandii. I stworzenie płyty w całości wypełnionej muzyką celtycką było chyba tak naprawdę jedynie kwestią czasu. Mike wziął na warsztat kilka tradycyjnych melodii, co nieco je podrasował, wprowadził do muzyki nieco nowoczesnych elementów jak syntezatory i programowanie (pierwotnie całość była stricte akustyczna, na zasadzie odreagowania po wypełnionych elektroniką „The Songs Of Distant Earth”, ale po rozmowie z córką jednego z bossów Warnera Mike co nieco rozbudował aranżacje), dołożył kilka swoich (nie tylko – jeden utwór podsunął Bieito Romero z grupy Luar na Lubre, z którą Oldfield w swoim czasie koncertował) kompozycji w podobnym klimacie oraz symfoniczny poemat dość zbieżny nastrojem z pozostałymi nagraniami, zaprosił do współpracy kilku doświadczonych wykonawców muzyki celtyckiej (m.in. muzycy The Chieftains) i płyta była gotowa.
Powstała jedna z najbardziej spójnych, jednorodnych płyt Oldfielda: powoli sobie płyną te lekkie, subtelne celtyckie melodie jakby wprost ze spowitych mgłą wzgórz Zielonej Wyspy albo Szkocji, czasem na pierwszy plan wysuwają się piszczałki, czasem smutne, melancholijne smyczki, czasem (jak w „Celtic Rain”) trele harfy, czasem dudy („The Hero”) – do tego charakterystyczna gitara Oldfielda, ładnie podchwytująca subtelne melodie i śpiewająca wraz z ludowymi flecikami i smyczkami, sporadycznie wysuwająca się na pierwszy plan („Women Of Ireland” – do którego Oldfield, za przykładem Kubricka, wplótł fragment „Sarabandy” z „Suity na instrumenty klawiszowe” Haendla), i gdzieś w tle, uzupełniająca całość wyciszona, nienachalna elektronika i orkiestrowe dodatki. Obok gitary elektrycznej, Oldfield często sięga tu po instrument akustyczny – choćby w takim „Dark Island”, gdzie czyste, eleganckie dźwięki gitary akustycznej wyjątkowo czarownie prowadzą melodię i podkreślają nastrój utworu. Na sam koniec zaś Mike zaproponował rozbudowany symfoniczny poemat „Mont St. Michel”, podniosły, utrzymany w nastroju muzyki romantyzmu. Jakby wprost z jakiegoś filmu w stylu „Excalibur”…
Bardzo równa jak na Oldfielda, spójna, nastrojowa płyta. Jak najbardziej warta posłuchania.