„Earth Moving” miał w zamierzeniu uspokoić Richarda Bransona. Na zasadzie: chcesz przebojów? No to masz całą płytę piosenek, a teraz weź się odczep i daj mi pracować w spokoju. Niestety, szef Virgin nadal naciskał Oldfielda: tym razem – jako że powoli zbliżała się 20. rocznica premiery „Tubular Bells”, a zarazem kontrakt Mike’a zbliżał się ku końcowi, Branson wymyślił sobie „Dzwony Rurowe II”. Mike Oldfield już od dłuższego czasu nie był z współpracy z Virgin zadowolony – narzekał zwłaszcza na brak odpowiedniej promocji kolejnych albumów – i naciski na stworzenie kontynuacji „Dzwonów” przelały czarę. Postanowił na zakończenie kontraktu nagrać dzieło zamierzenie antykomercyjne, z którego nie sposób będzie wybrać jakiegoś zwięzłego fragmentu do promocji, o świadomie kontrastowym, eklektycznym charakterze. Późną wiosną roku 1990 płyta „Amarok” trafiła na rynek.
Jest to zdecydowanie najdziwniejszy, najtrudniejszy w odbiorze album, jaki wyszedł spod ręki Oldfielda. Głównie z uwagi na jego charakter – mamy tu do czynienia z luźnym kolażem różnych, często bardzo krótkich fragmentów, zawsze zestawianych ze sobą na zasadzie kontrastu, celowo nie rozwijanych do końca, urywanych – tak, by nie sposób było żadnego z elementów „Amarok” wybrać do promocji. Właściwie dopiero w finale płyty pojawia się coś na kształt suity („Africa I”/”Africa II”), w której poszczególne elementy zestawiono ze sobą w nieco bardziej spójny, harmonijny sposób, choć Oldfield nadal wykorzystuje tu tak lubianą przez siebie strukturę kolażu. Cały utwór zaś to godzina muzyki bez żadnych przerw, co – w połączeniu z ciągłymi kontrastami, ciągle zmieniającą się melodią i brzmieniem – wymusza na słuchaczu skupienie przez całe 60 minut. Żywe, energiczne intro płynnie przechodzi w nastrojowy, wyciszony gitarowy pasaż, kontrastowo punktowany głośnymi akordami. Potem pojawia się podniosła, typowo Oldfieldowska wstawka – i taki kontrast będzie obowiązywał przez kilka minut: to spokojniej, to nagle pojawia się mocniejszy, głośniejszy fragment. Od dziesiątej minuty, we fragmencie „Roses”, mamy afrykańskie zaśpiewy i rytmy i Oldfielda śpiewającego przez vocoder; całość zostaje spuentowana repryzą intra całego utworu, wykonaną na gitarze elektrycznej. „Diddlybom” to skoczny, taneczny fragment przypominający niegdysiejsze „Sailor’s Hornpipe”. „Mad Bit” i „Fast Riff” to dynamiczne przerywniki na gitarę akustyczną, kontrastujące cichsze, bardziej melodyjne fragmenty – takie jak prawie new age’owy „Lion”. Gitarowy „Fast Waltz” wprowadza klimat muzyki hiszpańskiej. Afrykańskie chóry i rytmika powracają w „Intro Reprise 2”, a skoczny taniec w „Big Roses”. „Green Green” to głównie intrygujące żeńskie partie wokalne, stanowiące kolejny z instrumentów. Zdarzają się chwile mocno dysonansowe: ładne, melodyjne „Mandolin Reprise” zostaje nagle przerwane kakofonicznym „TV am”. Na koniec zaś, w mini-suitach „Afrika”, zgodnie z tytułem, dominującą rolę odgrywają afrykańskie rytmy i chóralne partie wokalne („Africa I: Far Build” mimo wszystko trafiła na składankowy album „Elements” jako przedstawicielka „Amarok”, choć niezbyt to reprezentatywny fragment tego utworu). Do tego około 48. minuty utworu pojawia się wmontowany w całość komentarz do sporu Mike’a z Virgin – „FUCK OFF, RB” nadawane kodem Morse’a. Oldfield zresztą ogłosił konkurs, a pierwsza osoba, która ukryty przekaz znalazła i rozszyfrowała, otrzymała od niego sporą sumkę pieniędzy.
Płyta to z jednej strony bardzo intrygująca, z drugiej – dziwna, trudna w odbiorze, hermetyczna, eklektyczna jak diabli. Ciągle coś się zmienia, melodyjne, ładnie ewoluujące fragmenty zostają nagle przerwane czymś zupełnie kontrastowym, o diametralnie odmiennym nastroju, do tego Oldfield chętnie eksperymentuje tu z brzmieniami (komputery i elektronika poszły w kąt, za to Mike używa m.in. takich „instrumentów” jak szczoteczka do zębów, buty, łyżki, elementy zestawu modelarskiego czy odkurzacz). W efekcie, otrzymaliśmy godzinny utwór, wymagający od słuchacza ciągłego skupienia uwagi, chwilami wręcz schizofrenicznie skontrastowany, świadomie chaotyczny i niespójny, co dla wielu odbiorców okazało się próbą ponad siły. W każdym razie album nie okazał się bestsellerem. Richard Branson też nie był zadowolony. I przed zakończeniem kontraktu zażądał od Oldfielda jeszcze jednej płyty.