Alfons Willie i jego nastoletnie kurewki ze Słonecznej Wiochy, czyli Strzyża i majora Eugeniusza Kopyto rozważania o życiu i dorobku Franka Zappy. Odcinek X.
- No i tak, szeregowy, mamy dziś 80. rocznicę urodzin Franka. Fajnie byłoby dziś omówić jakąś dobrą płytę Zappy, niestety z chronologii wynika, że dziś na rozkładzie mamy „Chunga's Revenge”. Jak widzę po gwiazdkach, wasze ulubione dzieło Franusia to to nie jest.
- Ano nie jest. Z jednej strony mamy tu trochę odrzutów i ciekawostek z archiwów, z drugiej – płytową premierę nowego wcielenia Mothers Of Invention.
- No to kogo tu mamy? Ian Underwood już z Frankiem grał na „Hot Rats”; od Jeana-Luca Ponty'ego przyszedł brytyjski perkusista Aynsley Dunbar, były współpracownik Mayalla i niedoszły członek The Jimi Hendrix Experience i King Crimson. Do tego basista Jeff Simmons i świetny, wszechstronny klawiszowiec George Duke. No i dwóch panów z The Turtles, kabareciarze Mark Volman i Howard Kaylan, występujący na skutek prawnych komplikacji pod pseudonimami.
- Zestaw muzyków całkiem imponujący, tyle że na sensowną płytową reprezentację będzie musiał trochę poczekać. A na razie słuchacze dostali trzecie solowe dzieło Zappy, luźny patchwork pozszywany z różnych kawałków i odrzutów, co się Franiowi po szufladzie pałętały. Mamy fragment awangardowy – wykrojony z koncertowego wykonania „King Konga” „The Nancy And Mary Music”, improwizowany na żywo, z wokalnymi efektami, jazzrockowymi odlotami i perkusyjnym popisem. Mamy dwie kompozycje instrumentalne z intrygującymi gitarowymi solami i typowym dla Zappy mieszaniem ze skalami, tonacjami i podziałami w postaci otwierającego całą płytę „Transylvania Boogie” i utworu tytułowego. „The Clap” to popis samego Franka na perkusji. I to są te lepsze fragmenty płyty, nie budzące specjalnych zastrzeżeń. Nieco słabiej wypada „Road Ladies” - parodia blues-rocka jakby wprost z jakiegoś małego, zadymionego klubu, ze stylowymi organami i odrzut z sesji „Szczurów” - jazzująca, subtelna kompozycja „Twenty Small Cigars”; ładna, nastrojowa, z partią klawesynu w wykonaniu samego Zappy, tyle że to zaledwie fragment utworu – ani nie jest to rozwinięte, ani ukończone, po prostu po paru minutach się urywa i cześć. Do tego kolejny pastisz muzyki pop lat 50. - „Sharleena” no i szereg utworów z Volmanem i Kaylanem – świntuszące, kabaretowe pioseneczki („Rudy… z groteskowym nieco puzonem jakby z Benny Hilla), nawiązujące do tematu, który Frank z oboma wokalistami będzie wyjątkowo chętnie poruszał – życia na trasie ze szczególnym naciskiem na wszystko związane z tzw. dupami towarzyszącymi [©Tomasz Beksiński]. Zresztą „Road Ladies” jak sam tytuł wskazuje też jest o groupies.
- No właśnie, szeregowy, jak to już mówiliśmy przy okazji Rubena i Jetsów: dowcip opowiedziany raz jest mniej lub bardziej zabawny, ale powielony któryś raz szybko zaczyna męczyć. O czym więcej powiemy przy okazji koncertu z Fillmore, bo Franek tematu życia na trasie przyczepił się w tym czasie bardzo mocno (sam miał Gail i dzieciaki – Ahmeta i Moon Unit – ale koledzy korzystali ile wlezie).
- Inna rzecz, że przy okazji nagrał nawet jak na siebie nietypową płytę, o której już wkrótce poopowiadamy.
- Raczej właśnie jak na siebie typową, bo wszak Franio to twórca wyjątkowo wszechstronny, nieobliczalny i nieschematyczny. A co do „Chungi”, sześć gwiazdek, bo to płyta z kilkoma naprawdę świetnymi fragmentami, ale jako całość nie przekonuje, jest bardzo chaotyczna. „Weasels” też było płytą strasznie chaotyczną – ale tam ta kolażowość, ten zupełny chaos był tak naprawdę raison d'etre, był sensem tej płyty – ona z definicji miała taka być, nawet dwie minuty białego szumu miało tam swoje miejsce i pasowało. Na „Chunga’s Revenge” kompletny chaos zaczyna z czasem męczyć i drażnić...