Dokształt koncertowy – semestr piąty.
Wykład czwarty.
Cywil Wojtek znów się leni – oj, chyba faktycznie trzeba będzie wezwać żandarmerię wojskową, coby go doprowadziła do porządku. A skoro tak, to znów poopowiadam ja.
Dziś na tapecie zawodnik, bez którego muzyka rockowa bardzo wiele by straciła, człowiek o dyskografii nie do ogarnięcia (chociaż cywil Strzyżu namawiał mnie kiedyś, coby wspólnie zrobić o nim cykl dyskograficzny – w sumie czemu nie, zadanie w sam raz dla naprawdę zaprawionego w bojach komandosa). I zarazem wyjątkowo niewdzięczny obiekt, jeśli chodzi o płyty koncertowe. Albo trzebaby opisywać bootlegi, a tego podobno tu nie wolno robić (choć trudno, żeby major słuchał się jakichś cywilasów), albo pojechać płytami podobno koncertowymi. Dlaczego podobno? Ano dlatego, że Frank Zappa do końca nie był nigdy zadowolony z tego, co nagrał. I płyty koncertowe montował w nieskończoność – a to dogrywał partie, które jego zdaniem na żywo nie wyszły, a to sklejał różne wykonania koncertowe tego samego utworu w jedno…
Oprócz komplikacji zrodzonych z Zappowskiej perfekcji, „Zappa In New York” ma dodatkowo jeszcze swoją osobistą historię. Nagrania z koncertów w Sali Palladium z 26-29 grudnia 1976 miały trafić na czteropłytowe, wielkie wydawnictwo „Lather” – pomieszane z różnymi nagraniami studyjnymi. Wydawca na to stwierdził, że wa... znaczy nic z tego, do tego plany wydawnicze sparaliżował proces Franka z menedżerem. Ostatecznie oprócz albumu koncertowego ukazało się kilka płyt studyjnych z materiałem planowanym na „Lather”, a sam ten album w takiej formie, jak chciał Zappa, ukazał się w końcu we wrześniu 1996. Ale na tym perypetie się nie skończyły. Oryginalny album w takiej formie, jaką planował Wąsaty, ukazał się w Wielkiej Brytanii w 1977 i zaraz został wycofany. Poszło o „Punky’s Whips”, drwiący numer, w którym Franuś zarzucał swojemu ówczesnemu perkusiście Terry’emu Bozzio, że ten się podkochuje w gitarzyście pudli z Angel, Punkym Meadowsie. No cóż, bycie w zespole Franka Zappy wymagało sporej tolerancji na poczucie humoru mistrza, który nikogo nie oszczędzał. „Live In New York” ukazało się wreszcie w okrojonej przez wytwórnię postaci w roku 1978. Gdy Zappa przygotowywał reedycję kompaktową albumu na początku lat 90., przywrócił „Punky’s Whips” oraz dodał parę nagrań bonusowych, znacznie rozbudowując całość. I ta płyta jest podstawą niniejszej recenzji.
Słuchając koncertów Zappy, trzeba się przygotować na ostrą jazdę – Wąsaty bowiem lubi słuchacza zaskakiwać, bawić się z nim, drażnić go. Głównie z uwagi na przeskoki z jednego klimatu w drugi – tu kabaretowa jazda ze skeczami, a za chwilę wirtuozerskie jazzrockowe wywijanie. Takich żartów tu nie brakuje – o „Punky’s Whips” już było, w „Titties & Beer” Zappa drażni się z Szatanem (którego odgrywa Bozzio), pragnąć odzyskać cycki (razem z właścicielką) i piwo, które pan zniszczenia, gwiazda zaranna, antychryst, diabeł, bies, Lucyfer, książę ciemności, Belzebub, upadły anioła, kusiciel, Belial, Lewiatan, wielki smok, król babiloński, władca Tyru, kusiciel, syn zatracenia, ojciec kłamstwa i przeuj uj nad najujowsze uje* zabrał był do piekła. A wisienką na torcie jest „The Illinois Enema Bandit”, o pewnym panu, który to miał szczególne hobby: włamywał się do domów i pod groźbą użycia broni zmuszał swe nieletnie ofiary do… lewatywy. Dosłownie, w sensie, że to taki symbol moralnego oczyszczenia. Szkoda, że chłopak nie trafił do mnie do komandosów, po tygodniu miałby wybite takie pomysły z głowy ostatecznie i na trwałe. A tak trafił do miękkich serdli z armii i po wyjściu z woja szalał dalej, aż zwinęła go policja. Co ciekawe, całą historię opowiada na scenie pan znany z „Saturday Night Live”, Don Pardo.
Z drugiej strony, jest tu oprócz żartów sporo kapitalnego grania; wszak nie od parady Zappa nazbierał tylu ciekawych muzyków (o Bozzio już było, jest jeszcze Eddie Jobson, są bracia Breckerowie, jest Ruth Underwood) – i mają okazję zaprezentować swoje talenty, choćby w instrumentalnych zespołowych szaleństwach napędzanych perkusjonaliami w „Cruisin’ For Burgers”. Jest „I Promise Not To Come In Your Mouth”, spokojna jazzrockowa kompozycja z saksofonem i nastrojową partią syntezatorów Mooga, jest zwariowane, a przy okazji nieźle pokomplikowane „Manx Needs Women”. Jest solo na perkusji w „The Black Page”, przed którym drżeli wszyscy perkusiści na świecie (tytuł wszak pochodził od zapisu nutowego tegoż sola, tak gęstego, że kartka, na której je zapisano, zrobiła się czarna od nut). Sam „The Illinois Enema Bandit” to, pomijając kabaretową narrację, kawałek naprawdę fajnego grania, osadzonego w blues-rocku, z soulującym śpiewem gitarzysty Raya White’a. No i wyborny finał – najpierw „The Torture Never Stops”, a potem ponad kwadrans zespołowych szaleństw w jazzrockowym „The Purple Lagoon”.
Właśnie – elementem wyróżniającym „Zappa In New York” na tle innych koncertów różnych składów Zappy jest świetne zgranie całej, sporej czeladki. Znaczy, zespoły Zappy zawsze cechowało doskonałe zgranie – wszak Mistrz potrafił na scenie zarządzić powtarzanie utworu od początku, gdy ktoś się sypnął – ale ten skład miał w sobie jakąś szczególną chemię. Świetna sekcja rytmiczna O’Hearn-Bozzio, soulowy głos Raya White’a, klawiszowe popisy Jobsona, do tego doprawiające całość ze smakiem dęciaki oraz wibrafon i perkusjonalia Ruth Underwood – no, to jest mieszanka wręcz wybuchowa. Jeśli ktoś nie wie, z czym się tego całego Wąsatego Frania je, to „Zappa In New York” całkiem fajnie wprowadza w świat tego artysty (ewentualnie można sięgnąć po płyty z serii „You Can’t Do That On Stage Anymore”). Ale uprzedzam lojalnie – to nie jest muzyka dla miękkich serdli – jeśli o Hammillu ktoś napisał, że albo się go kocha, albo nienawidzi, to z Zappą jest tak samo, ale do kwadratu. Co najmniej.
No i pytania.
1. Frank miał na przełomie lat 70. i 80. współpracować z polskimi muzykami – orkiestrą symfoniczną (czy nawet dwiema różnymi) i solistami, co z różnych przyczyn nigdy nie doszło do skutku. Między innymi, na syntezatorze miał grać… właśnie, kto? (1 pkt.)
2. Zappa kiedyś podczas koncertu niezbyt ciepło się wyraził o pewnym bardzo cenionym zespole. W rewanżu, tak lider tegoż zespołu, jak i jego basista w wywiadach zmieszali Franka z błotem. Co ciekawe, po latach jeden pan wyświadczył drugiemu pewną przysługę. Co to za panowie i jak się Frankowi zrewanżował jeden z nich? (3 pkt.)
3. Pewnego dnia Wąsaty Franek przesłuchiwał był kandydatów do swojego zespołu. Jednym z chętnych panów był pewien muzyk, który w pewnym momencie stwierdził, że to co Zappa od niego oczekuje, jest niemożliwe do zagrania. Frank powiedział na to, że z takim podejściem to może przygrywać co najwyżej jakiejś kantrówie, a nie jemu, na co kandydat z miejsca zaczął grać to, co od niego oczekiwał Wąsaty. Co to był za pan? (5 pkt.)