Ćwiara minęła! Dziś moja ulubiona płyta roku 1986.
Paula Simona nie trzeba chyba przedstawiać żadnemu zwolennikowi ambitniejszej muzyki popularnej. Wszak to spod jego pióra wyszła lwia część nagrań duetu Simon & Garfunkel. Pierwszy solowy album Simon nagrał jeszcze w trakcie funkcjonowania duetu, w roku 1965. Następne trzy pojawiły się już po rozpadzie S&G, w latach 70. Artystycznie były udane (zwłaszcza „Still Crazy After All These Years” z 1975), cieszyły się również dużą popularnością. Ambitny projekt z roku 1980, „One Trick Pony” (obejmujący album i towarzyszący mu film kinowy z Paulem w głównej roli), choć całkiem udany, został już przyjęty chłodniej. Nagrany w okresie (zwieńczonego krótkim małżeństwem) burzliwego związku z Carrie Fisher (tak, dokładnie tą) „Hearts & Bones” z roku 1983 był już kasowym niepowodzeniem. A potem…Heidi Berg, młoda wokalistka z którą Simon współpracował, pożyczyła mu kasetę zespołu Boyoyo Boys. Specyficzne rytmy i melodyka przykuły uwagę Paula. Zaczął drążyć temat muzyki etnicznej, po czym postanowił do tworzonych właśnie przez siebie nowych kompozycji wpleść takie właśnie elementy. Sporą część nagrań zarejestrował w RPA; choć początkowo spotkało się to z dużą krytyką (z uwagi na politykę apartheidu kraj ten był w owym czasie obłożony embargiem na występy, czy zresztą jakąkolwiek formę działalności muzyków spoza RPA), dość szybko jednak krytyka ta przycichła: jak słusznie zauważono, największą korzyść z pracy z Simonem wynieśli lokalni muzycy, którzy dostali doskonałą możliwość zaistnienia poza granicami RPA, żadnej zaś korzyści nie odnosił proapartheidowy rząd… Doszły jeszcze nagrania z twórcami rdzennie amerykańskiej muzyki (np. zydeco czy country) i ostatecznie album zatytułowany „Graceland” trafił na rynek w połowie sierpnia 1986.
Nawet dziś, w okresie, gdy łączenie standardowo pojmowanej piosenki z rytmiką i brzmieniami etnicznymi dawno przestało już zaskakiwać, „Graceland” zaskakuje świeżością. Kombinacja Simonowych kompozycji, w których Paul po staremu prezentował się jako wnikliwy obserwator rzeczywistości, z zaczerpniętymi z muzyki świata brzmieniami i aranżacjami do dziś robi bardzo duże wrażenie. Czy to będzie specyficzna przestrzeń, jaką aranżacja nadaje utworowi tytułowemu, czy rozbujane zydeco „Gumboots”, czy oparte na etnicznych rytmach słynne przeboje „Diamonds On The Soles Of Her Shoes” i „You Can Call Me All”. Czy „I Know What I Know”, z afrykańskimi zaśpiewami. „Under African Skies” to coś w rodzaju reinterpretacji, przeniesienia na język zachodniej kultury, zachodniej piosenki afrykańskiej uduchowionej pieśni religijnej: delikatna, subtelna, a przy tym pełna uniesienia, majestatyczna. Zresztą „Homeless” to praktycznie w całości właśnie taka pieśń. Wykonana z absolutnym minimum akompaniamentu, tajemnicza, intrygująca. Jest jeszcze łagodnie bujająca „Crazy Love Vol. II”. Jest „That Was Your Mother”, zderzająca afrykańską rytmikę, akordeon wprost z zydeco i solo saksofonu. Jest jeszcze otwierający całość nieco surrealistyczny „The Boy In The Bubble” i nieco meksykański „All Around The World Or The Myth Of Fingerprints” na finał. Ten ostatni utwór – nagrany z muzykami Los Lobos – przysporzył zresztą Simonowi problemów: gdy “Graceland” okazał się wielkim sukcesem komercyjnym, panowie poczuli, że mogą na całym interesie zarobić, i oskarżyli Paula, że podkradł im utwór ich autorstwa… No cóż, wizja sporej kasy potrafi zawrócić ludziom w głowach.
Ćwierć wieku minęło, a ta płyta – wspólnie z nagraniami Petera Gabriela bardzo udanie wprowadzającą muzykę etniczną do współczesnej muzyki popularnej – nic się nie zestarzała. Znakomity, wielobarwny album. Gorąco polecam!