Nie zrozumcie mnie źle. Ja naprawdę byłem wielkim fanem tego zespołu. Byłem gotów bronić wartości takich albumów jak "Images and Words", "Awake", "Falling Into Infinity", "Scenes From A Memory", czy nawet debiutu do upadłego. Tak, te albumy też miały swoich wrogów. I nadal mają. A ja nadal twierdzę, że to jedne z lepszych rockowych krążków lat 90 i monumenty stylu zwanego potocznie "progresywnym". Nawet późniejsze dokonania z okresu od "Six Degrees..." do "Octavarium" wstydu Dream Theater nie przyniosły, chociaż ciekawego materiału było z czasem coraz mniej i mniej... Na "Systematic Chaos" właściwie tylko dwa utwory ratowały dość przeciętną całość, o dwóch kolejnych albumach nie wspominając (osobiście miałem problemy z przemęczeniem ich do końca). Stylu znanego z lat '90, tego za który kochało się tą muzykę, zostało bardzo niewiele. Najnowszy album potwierdza tylko ten przykry regres, zagłębiając się w coraz głębsze rejony nudy, zjadania własnego ogona oraz instrumentalnego koniobijstwa, z których wynika tyle co nic.
O samej muzyce niewiele dobrego da się napisać. Panowie niczym nie zaskoczyli, niczego nie zmienili, nie zaproponowali ani przemyślanego powrotu do starego stylu (czyli do świetnych kompozycji), ani jakiś eksperymentów i eksploracji nowych rejonów muzycznych. Wiem, że nie w smak to wytwórni i niektórym krytykom, ale fakty są takie: ten zespół od kilku lat zupełnie się nie rozwija, proponując wtórną i w sumie mało wartościową muzykę (np. w porównaniu z tym co obecnie można odkryć w muzycznym światku). Media niestety próbują wmówić dzieciakom, że z każdą kolejną płytą "mistrzowie progresu" na nowo wymyślają koło. Nie, to wszystko już było wcześniej i było lepiej - i to w wykonaniu samego DT. Cytując klasyka, nie nazywajmy nigdy, że szambo jest perfumerią.
Fan DT z dużą dokładnością może przewidzieć co na "Dream Theater a.d. 2013" się znajduje. Z kolei niedzielny sympatyk nie odróżnił by zapewne najnowszych utworów od tych z 2-3 ostatnich płyt. Kiedyś było zupełnie odwrotnie, jeden riff wystarczył aby poczuć różnicę między technicznym "IaW", mrocznym i ciężkim "Awake", melodyjnym, szalonym, wakacyjnym "Falling Into Infinity", a na przykład przebojowym, popowym "Octavarium". Te płyty różniły się brzmieniowo i koncepcyjnie, każda inna, ciekawa i z własnym charakterem. "Dream Theater" to kolejna próba (standardowo w 2-letnim interwale czasowym) wyrzeźbienia czegoś słuchalnego z szarej, wtórnej masy, którą panowie bawią się już od kilku lat. Gitary brzmią nieco jak za czasów "Systematic Chaos", perkusji jest pełno wszędzie (czy tego potrzeba, czy nie), całość uzupełniona jest nijakimi pomysłami Rudessa i standardowym wokalem Jamesa (tradycyjnie dość mocno poddanym obróbce studyjnej). Jedynymi wyróżniającymi się utworami, które jako tako trzymają poziom i zapadają w pamięci, to "The Enemy Inside", fragmenty "Enigma Machine" i "The Bigger Picture". Ale nawet i one nie mają najmniejszego startu do jakiegokolwiek utworu z lat 1989-2006.
Może mamy za duże wymagania? Może to co było, to co kochaliśmy, to se ne vrati? Tak jak trudno wymagać od zawodnika na sportowej emeryturze wyników porównywalnych do lat młodości, tak od Dream Theater chyba trudno już wymagać jakichkolwiek przełomowych płyt i muzycznych cudów. Przynajmniej na to wskazuje ich obecna forma. Chciałbym się mylić.