CD1: 1. L’au-dela 2. Love Song 3. C’est Quoi 4. Les Espaces et les Sentiments 5. Prends Garde a Moi 6. Tu Pars Comme on Revient 7. The Dark It Comes 8. Rocking Chair 9. Station 4 Septembre 10. Tu Vois C’que J’vois / CD2: 1. La Creme 2. Le Rempart 3. Mi Amor 4. New Year 5. Tu Si ’na Cosa Grande 6. Sombreros 7. Etre Celle 8. Doorway 9. La Chanson des Vieux Cons 10. Les Roses Roses /
Całkowity czas: 107:25
skład:
Vanessa Paradis - wokal;
Muzyka: Mickaël Furnon, Benjamin Biolay, Mathieu Boogaerts, François Villevieille, Carl Barât, Ben Ricour, Adrien Gallo, Domenico Modugno
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
18.10.2013
(Recenzent)
Paradis, Vanessa — Love Songs
Lato już przeminęło na dobre, niestety nie udało mi się na czas zamieścić recenzji tego zaskakującego albumu. Jest to typowa muzyka właśnie na ciepłe, letnie dni, kiedy życie toczy się nieco innym torem i w nieco innym trybie (no chyba że ktoś nie ma urlopu). Dlaczego zaskakująca? Vanessa Paradis to francuska piosenkarka, aktorka i modelka, przez 14 lat partnerka Johnna Deppa. Mimo, że Vanessa ma na koncie 5-6 albumów (pierwszy wyszedł w 1987, kiedy miała 15 lat), to jakoś nigdy żaden nie został na długo w mojej pamięci (kilku nawet nie słyszałem) więc nie spodziewałem się wielkich rewelacji i tym razem. Kto uwielbia francuską muzykę, z pewnością miał większe oczekiwania, ja - niekoniecznie.
Zaskoczenie. Dwupłytowe wydawnictwo zawiera 20 lekkich, przyjemnych kompozycji. Żeby nie było wątpliwości, nie jest to jakaś głębokie, przełomowe dzieło zmieniające cokolwiek na rynku popu wyższych lotów. "Love Songs" to muzyczno-liryczne przedstawienie miłosnych historii, pełnych sprzecznych emocji - momenty przyjemne, optymistyczne mieszają się z niepokojącymi, nostalgicznymi. Na tzw. pierwszy rzut oka wszystko wydaje się znane, oklepane, grane od lat. Nic interesującego. Jednak im dłużej słuchałem utworu za utworem, nie miałem ochoty naciskać "Stop". Akustyczne ballady momentami brzmią dość intrygująco poprzez przełamywanie popowych schematów (głównie osiągnięto to za pomocą rockowych i elektronicznych wstawek, wokalnych ozdobników czy ponadprzeciętnych melodii). Nie będę wymieniał który utwór jest bardziej warty uwagi, a który mniej - francuskie tytuły niezbyt dobrze zostają w mojej pamięci, poza tym jak już wspomniałem płyta tworzy spójną całość i płynie leniwie jak leśny strumyk w letnie popołudnie. Osobiście bardzo zaskoczyło mnie (na plus) także brzmienie albumu - zero plastiku, przyjemne basy, dobra stereofonia i uwypuklenie wokalu. Pełna profeska i elegancja.
W lato katowałem tą płytę przez wiele słonecznych poranków. Czy za rok do niej wrócę? Na dzień dzisiejszy trafia do mnie w mniejszym stopniu niż wcześniej, ale może to przez aurę. Nie jest to w żaden sposób przełomowa pozycja, wielu pewnie znudzi, ale mam wrażenie, że w letnie dni znowu nabierze nowego blasku i wysoka ocena będzie uzasadniona.