Muszę przyznać, że macierzystym zespołem Roinego Stolta zainteresowałem się dość późno - tuż po premierze albumu 'Bridge Across Forever' supergrupy TransAtlantic. Sięgnąłem wtedy właśnie po 'Rainmakera'. Właściwie zastanawiałem się, co prezentuje formacja The Flower King. Rzuciłem okiem na trackliste jakże pięknie opakowanego albumu: kompozycje dość zróżnicowane; mamy krótkie 3-4 minutowe kawałki, jak i 12-14 minutowe kolosy.
Początkowe utwory, takie jak 'World Without A Heart' czy 14 minutowy 'Road To Sanctuary' przywołały na myśl skojarzenia z wczesnym King Crimson czy Marillion. Spokojne, bardzo klimatyczne, niebanalne nastrojowe granie. Można przyczepić się nieco do brzmienia albumu, które jest dość archaiczne i pozbawione fajerwerków - choć niektórzy pewnie uznają to za atut. Muzycy bardzo rzadko przyspieszają, tempo jest przeważnie wolne, co niestety po jakimś czasie doprowadza do zanudzenia słuchacza. Muszę przyznać, że poprzez kolejne kompozycje ('The Rainmaker', 'City Of Angels', 'Elaine') utwierdzałem się w przekonaniu, że to nie dla mnie. Perkusja jest słabo wyeksponowana, podobnie jak bas, właściwie tylko klawisze i gitara wybijają się na tle dość monotonnej artrockowej opowieści.
Dopiero gdzieś w połowie 12 minutowego kawałka 'City Of Angels', pojawia się żywszy wokal i nieco kolorytu w lini melodycznej. W takich momentach przypomina mi się trochę materiał wspomnianej już grupy TransAtlantic. Jednak po chwili znów słyszymy klawiszowe plamy, wypełniane przez nastrojową gitarę i delikatną perkusję. Właściwie trudno odróżnić pojedyncze kompozycje, wszystko zlewa się w dość nieciekawą szarawą całość. Najlepszym moim zdaniem kawałkiem na płycie jest 'Sword Of God', w którym nasz umysł zostaje wyrwany z transu przez o wiele żywsze, troszeczkę jazzujące nutki. Nad całą produkcją unosi się duch TransAtlantica i wczesnego King Crimson - tyle że tam był pomysł na muzykę, tu niestety takowego nie zauważyłem. Dla upartych.