Likwidacji białych plam w naszej artrockowej bazie recenzji płyt The Flower Kings jeszcze jedna odsłona. A ponieważ już lada moment światło dzienne ujrzy najnowszy studyjny krążek Szwedów, owe uzupełnienie wydaje się jak najbardziej zasadne. Meet The Flower Kings ukazało się, już niemalże dekadę temu, w trzech formatach (2CD, 2DVD, 2DVD+2CD) i prezentuje zespół podczas koncertu zarejestrowanego 10. lutego 2003 roku w Uppsala Stadsteater.
Jeśli chodzi o wersję DVD – a ta jest przedmiotem niniejszej recenzji - to dosyć kontrowersyjna i trudna do prostej oceny rzecz. Dlaczego? Zacznijmy od pozytywów, czyli zaprezentowanego repertuaru oraz formy scenicznej muzyków. Setlista zaproponowana przez artystów może zadowolić fanów kapeli. Grupa rok wcześniej nagrała płytę Unfold The Future, nie dziwi zatem, że od pochodzącego z niej epickiego, trwającego pół godziny The Truth Will Set You Free Szwedzi zaczynają koncert. Później powracają zresztą do niej wraz z kompozycją Silent Inferno, dzięki czemu, z najnowszego wówczas albumu, mamy aż trzy kwadranse dźwięków. Oprócz nich dostajemy niemalże same programowe gwoździe: dwuczęściowy Garden Of Dreams z Flower Power, odchudzony jednak o kwadrans, dwa spore fragmenty ze Stardust We Are (w tym kończąca występ kompozycja tytułowa) oraz najstarszy Humanizzimo z solowego krążka Roine Stolta The Flower King, od którego w 1994 roku tak naprawdę wszystko się zaczęło.
Pod względem muzycznym jest fantastycznie. Dźwięk jest znakomity a na scenie widzimy aż siedmiu artystów obstawionych tysiącem gratów. Do tego każdy z nich dba o to, aby aranżacje wszystkich kompozycji były optymalnie bogate. Są chwile, choćby w rozpoczynającym The Truth Will Set You Free, że na scenie równocześnie prezentuje się aż trzech perkusistów: Hasse Brunisson, Zoltan Czörsz i doskonale znany z Pain Of Salvation, Daniel Gildenlöw (to właśnie na ten czas przypadł jego trzyletni okres współpracy z formacją). Ten koncert odkrywa w oczywisty sposób najważniejsze cechy muzyki The Flower Kings – bardzo długie, wielowątkowe kompozycje, symfonicznie zaaranżowane i ciągnące w kierunku, lekko podszytej jazzem, improwizacji. W tym ostatnim kontekście polecam rewelacyjny dialog perkusyjny rozpoczynający Circus Brimstone.
No to gdzież są te minusy? A choćby w tym, że to koncert bardzo kameralny, statyczny i skromny. Publiczność – widoczna na filmie wręcz śladowo – kontempluje go (to chyba dobre słowo) na siedząco, nie jest jej aż tak wiele, a jej reakcje po każdym z utworów są natychmiast wyciszane. Zresztą, do ekspresyjnych zachowań, muzycy - skupieni głównie na swojej grze - wcale nie zachęcają. Skromna, ograniczona do świateł i drobnych wizualizacji scenografia sugeruje wyraźnie, że najważniejsza jest muzyka. Wersja DVD ma jeszcze jeden mankament. Roine Stolt tak sobie to bowiem wymyślił, żeby wcisnąć pomiędzy poszczególne kompozycje filmy dokumentalne. Być może wyszedł z założenia, że odbiorca nie jest w stanie przebrnąć przez ich koncert za jednym zamachem? Mniejsza o to. Faktem jest, że koncertową narrację tutaj lekko naruszono.
A same filmy niczym wielkim nie zaskakują. Tytuły On Tour In USA 2002, On Tour In Europe 2002 i On Tour In South America 2000 mówią praktycznie wszystko. Dodam tylko, że polskich miłośników grupy z pewnością ucieszy fragment, w którym zobaczą muzyków spacerujących po… krakowskim rynku (przypomnę, że w listopadzie 2002 roku Szwedzi przybyli do Polski po raz pierwszy dając koncerty w Bydgoszczy i w Krakowie). Fajne wrażenie robi także ich wizyta przy pomniku Chrystusa Odkupiciela w Rio de Janeiro. Oprócz wspomnień z tras zaglądamy także do studia (In Recording Studio) oraz śledzimy przygotowania do rejestrowanego w Uppsali koncertu (Setting up for the DVD).