Zespół The Flower Kings. Jeden z lepszych zespołów symfonicznego progresywnego rocka z przełomu wieków. Co ciekawe, 70% statystycznych słuchaczy nie znających grupy powiedziałoby, że pochodzi ona z USA. Nic bardziej mylnego, mimo wielu projektów z amerykańskimi muzykami The Flower Kings pochodzą ze Szwecji! Na czele tego zasłużonego zespołu stoi Roine Stolt, wokalista, gitarzysta i główny kompozytor. Zespół w przeszłości lubił mnie zaskakiwać. Niestety nie zawsze na plus. Przypomina sobie zawód, którego doznałem po wysłuchaniu "Rainmaker", ale bardzo miło wspominam takie płyty jak "Space Revolver" czy "Unfold The Future", które uważane są za najlepsze w ich karierze. Nadszedł moment wydania kolejnej płyty The Flower Kings, na którą szczerze mówiąc nie czekałem jakoś specjalnie niecierpliwie. Co istotne, pełnoprawnym członkiem zespołu stał się Daniel Gildenlow, znany doskonale z Pain Of Salvation. W tym momencie skład przedstawia się naprawdę imponująco: Roine Stotl, Tomas Bodin, Hans Fröberg, Daniel Gildenlöw, Jonas Reingold, Zoltan Csörsz, Hasse Bruniusson - z takim zespołem nie można nagrać złej muzyki. Uwagę zwraca także okładka - dziwna, ale ciekawa.
Oczywiście nie ma co mówić o zmianie stylu, lub choćby o wprowadzeniu jakiś nowych, przełomowych elementów. Dostaliśmy dokładnie to samo, za co kochamy Roinego i spółkę. Obecność Daniela nie wpłynęła na zwiększenie ciężaru w spokojnej, jazzującej muzyce The Flower Kings. Już pierwszy kolos "Love Supreme" zawiera połączenie świetnych, rozbujanych melodii, mnóstwa zwolnień, solówek, wstawek, no i dobrych, wielowarstwowych wokali. Nie muszę chyba mówić, że Daniel wypada bardzo przyzwoicie. Zawsze wolałem, jak "Kwiatkowe" utwory są krótsze, i zawierają jeden przewodni motyw i klimat niż nudnawe kilkunastominutowe rozwlekanie. Cóż, na "Adam & Eve" mamy kilka takich olbrzymów, jak np. "Love Supreme" czy "Drivers Seat". Zdecydowanie lepsze są te króciutkie, urocze, melodyjne, aczkolwiek "gdzieś już słyszane" utworki, jak "Cosmic Circus", "Babylon", "Starlight Man". Wtórność i przewidywalność jest największym minusem tego albumiku. Oczywiście, ludziom którzy nie znają TFK radziłbym sięgnięcie po inne krążki, ale jak traficie na "Adam & Eve" również nie powinniście się zawieść. Długie utwory wypadają tu nieźle, ale tak jak wspominałem wyrzuciłbym je wszystkie dla takich perełek jak choćby "The Blade Of Cain".
Fajne, bluesowe motywy przewijają się przez ten album. Wiele także TFL czerpie z dokonań mistrza fusion Franka Zappy. Nie mówię, że to źle, ale gdzieś już wszystko to słyszałem, i jeśli mam się bawić przy waszej muzyce, wybiorę przednie produkty jak "Space Revolver" chociażby. The Flower Kings ad. 2004 ma już trochę skostaniałą strukturę i przydałoby się wnieść trochę świeżego tchnienia - może większa rola Daniela? Kto wie... "Adam & Eve" polecam, ale zdaję sobie sprawę, że niewielu ta płyta totalnie porwie i przeniesie do innego świata.