Tytułem wstępu niech wypowie się najpierw gitarzysta Nevermore, Jeff Loomis:
"na nowej płycie kierowałem sie mocno w stronę partii wokalnych i chwytliwych refrenów [...] zdecydowałem sie postawić na prostsza strukturę piosenek"
"utwory w wersji demo jakie przygotowałem były dość długie, niektóre z nich miały siedem czy osiem minut. Peter [Wichers, producent] przyciął je do czterech minut z kawałkiem, czyli przerobił tak, by nadawały sie do słuchania dla przeciętnego słuchacza"
Czyżby po świetnym, wielopłaszczyznowym „This Godless Endevour”, panowie poszli na kompromis? Czyżbyśmy dostali płytę odpowiednio złagodzoną i przyjemną niczym przebojowa pozycja Nevermore z 2000 roku? Muszę przyznać, że po kilku odsłuchach jestem zawiedziony. Tym, że nie potrzebuję już więcej słuchać, aby wychwycić wszystkie smaczki i skomplikowane kwestie, których zawsze było pełno w muzyce Nevermore. Jest ich tutaj bardzo mało. Martwi mnie to „przerobienie muzyki dla przeciętnego słuchacza”, bo ten zespół nigdy nie był ani przeciętny, ani dla przeciętnych. No cóż, trzeba jednak zaakceptować to, że Amerykanie poszli taką ścieżką. Mieli w końcu do tego prawo. Wspomniany „DHIADW” sprzed 10 lat też wzbudzał wiele kontrowersji w tym aspekcie (podobnie wyszedł zaraz po niesamowitej, złożonej płycie, jaką jest „Dreaming Neon Black”). Tym razem jest tak samo - melodyjne, przebojowe, wyraziste oblicze nowego albumu jednych będzie mdlić, inni z kolei właśnie na to czekali. Aby ogromną większość utworów móc zanucić pod nosem, rytmicznie klepiąc nożką. Jeśli chodzi o moje wrażenia, ta "ogromna większość" nie stoi niestety na poziomie, na jaki czekałem, nie jest to coś, o czym bym mógł opowiadać innym w zachwycie i podnieceniu.
Oczywiście, nie można generalizować, część utworów, a raczej ich fragmenty, robią wrażenie, zaskakując fajnymi melodiami, riffami czy refrenami. Jako przykłady mogę podać chociaż „The Blue Marble And The New Soul”, klasyczne do bólu „Without Morals” i „The Day You Built The Wall„ czy utwór tytułowy (choć wiem, że spora grupa słuchaczy będzie mieć zgoła inne odczucia). Absolutnie Nevermore, ani pod względem kompozytorskim ani technicznym, nie ma się czego wstydzić. Kiedy jednak dłużej pomedytować nad krążkiem, najnowsza propozycja jest najmniej ciekawą ze wszystkich w ich historii. Faktem jest, że i tak prawdopodobnie bije na głowę wiele innych tegorocznych produkcji, jednak oczekiwania były na pewno o wiele, O WIELE większe. Jedno można stwierdzić na pewno – Nevermore umieściło na „The Obsidian Conspiracy” wiele przebojowych, potencjalnych radiowych hitów. Jak już pisałem, śmiem twierdzić, że ogromna większość płyty jest właśnie taka. Osoby które z niecierpliwością czekały na taki efekt, nie mogąc przekonać się do pokręconego, ciężkiego, dusznego klimatu starych płyt, w końcu będą zadowolone. Inni niekoniecznie.