Przychodzą do nas - Ci nieżyjący, Ci którzy odeszli, Ci co podobno
wciąż egzystują w innym świecie. Przychodzą do nas. Najczęściej nocą i najczęściej,
kiedy organizm odsypia maraton alkoholowo - tabletkowy. O tak - oni czasami
wracają. Błędne wizje, momentami krystalizujące się w sceny najzupełniej
przebijające możliwości DVD, gdy chodzi o selektywność dźwięku tudzież obrazu.
W końcu mózg i oczy duszy to technologia leżąca poza wszelkim zasięgiem ludzkiej
nauki.
- Potężnie brzmiące korzenie thrashowe plus fragmencik około neoprogowych
klawiszy w krótkiej solówce, gdzieś od 6:30 min. - usłyszałem.
- Honor Thy Father - wymamrotałem w letargu.
- Kontrasty w warstwie wokalnej, od swoistego nucenia po zniekształcone
skandowanie.
- Tak.
- Śpiewa niżej, ale to on - ten co odwalił popis w Marquee w 1993 r.
- Tak. Na dzień przed moimi 21 urodzinami.
- Momentami ściana gwałtownej gitarowo - klawiszowej lawiny. Co się kłania?
- Innocence Faded - końcówka.
- Głos tu i ówdzie delikatnie wpada w manierę Jamesa Hetfielda. Tak?
- Tak.
- Kiedy jeszcze? Kiedy jeszcze grają i śpiewają jak Oni?
- Czemu użyłeś dużej litery?
Parsknął.
- Tak się rozmawia o zmarłych. No więc?
- Czekaj - emocje wypływały z mojego umysłu spowolnione - As I Am.
- Szmata do wytarcia butów przy wchodzeniu do właściwego pokoju. I nie
przesadzaj, oczekiwałem lepszych przykładów.
- Dobra... jestem ociężały...
- Poczekam - tu po drugiej stronie wciąż wykazujemy wielką cierpliwość czekając
na Was.
- Are You This Dying Soul przyjacielu? - zaniepokoiłem się naraz.
- Nie - uśmiechnął się - dusza nie umiera - o...or...- no wykrztuś to z siebie.
- Orient.
- Tak, delikatne motywy, ale to nie ta nachalność co Bombay Vindaloo.
- Oczywiście, niemniej zaś dużo ech thrashu i trochę końcówki Innocence Faded.
- Ja bym tu nawet słyszał na bardzo upartego rozrzedzoną przez klawisze końcówkę One.
- Przesadzasz.
- Może i tak, szukaj dalej przyjacielu, Endless Sacrifice?
Wciąż nie mogłem uwierzyć, iż z nim rozmawiam (czy też tak mi się li tylko wydaje
- mała różnica) - mój przyjaciel nie dożył Falling Into Infinity, zaś zawsze
najlepiej bawiliśmy się podczas odsłuchu Images & Words tudzież Live At The Marquee
(zwłaszcza Another Hand - The Killing Hand i zwłaszcza przy odsączaniu 50%
Grants'a).
- Coś na kształt dość ekstremalnej ballady z odpowiednim łojeniem w odpowiednich
momentach. Ładne.
- Honor Thy Father z grubsza już omówiliśmy, Steam Of Consciousness jest
instrumentalne, zatem pozostaje...
- In The Name Of God - wymówiliśmy jednocześnie.
- Mich - nie wytrzymałem - Do diabła...ups...na Hadesa...ups...no do licha... co
Cię skłoniło do....
- Oderwanie się od dna - przerwał mi - SFAM kompletnie nie da się słuchać, 6doit
to też kompletna tragedia, zaś Train Of Thought... po prostu chciałem Cię natchnąć,
pokazać, iż wciąż jest nadzieja dla naszej starej miłości i gatunku, za który w dużej
mierze jest odpowiedzialna. Czym może Dream Theater odżyć jak nie powrotem, odpowiednio
przetworzonym, do thrashowych korzeni, jak nie oderwaniem się od bezrozumnej cyberiady
ala SFAM czy tym bardziej jeszcze bezrozumnej lukrowanej, profanującej Warcraft, papki ala
6doit? Niektórzy mają rację - ta płyta powinna się ukazać... nie po Awake bo zaraz
zaczęto by trąbić o zjadaniu własnego ogona, ale po FII właśnie. Uciąć łebsko
SFAM i 6doit w zarodku i wydać zamiast nich Train Of Thought. Wszyscy popełniamy
błędy, czasami śmiertelne...
Wiem, iż tego nie chciał powiedzieć, a może chciał? Summa summarum - nie powinienem
płakać nad sobą - mężczyzna ma być, podobno, kowalem własnego losu.
- Ten nowy album - zacząłem jakby nigdy nic się nie stało - to podejście muzyków DT
do nowego materiału wyraźnie ukazuje jedno - progmetal nigdy by nie powstał, gdyby nie
technothrash - doprowadzenie skomplikowanych podziałów thrashowych do mocnego zbliżenia
z manierą Rush.
- Albo wysublimowanie "czystego heavy metal" - dodał nieco drwiąco Mich - albo założone
z góry mieszanie art-rocka z riffami metalowymi.
- Albo dupa Maryni - uciąłem - to nie pseudoakademicka dyskusja tylko ocena konkretnego albumu.
Chłopcy pokazali lwi pazur, Pietrucha wymyślił wreszcie odpowiedni algorytm redukujący R2D2 von
Brudas do roli nieco nudzącego się cyborga - wciąż nie pozbawionego jednak poczucia
humoru.
Dream Thetater dawno temu, bo poczynając od 1989 r., wytworzył własny styl progresywnego
metalu zasygnalizowany wcześniej nieśmiałymi propozycjami Watchtower, Sieges Even lubo
Fates Warning. Wzbogacając muzyczną manierę wprowadził dźwięki charakterystyczne dla Metalliki.
Takiemu pomysłowi można tylko przyklasnąć. Wielka thrashowa Metallica swoją drogą, natomiast
Teatr Marzeń kolejny raz udowodnił kto rządzi w całym tym klasycznym progmetalowym buissnesie
w odcieniu techno-prog/reg ressive metal. Udowodnił, bo maniera przykładowo, że wspomnę znane
zespoły Pain Of Salvation czy Fates Warning może i jest mocno odmienna. Mich, kłócimy się
dalej?
Przysięgłbym, iż usłyszałem śmiech zza światów:
- Nie ma o co. Czy myślisz, iż poziom muzyki nowego DT może być determinowany poglądami
GuMisia (Głupiego Misia?). Wiem, że też masz podobne poglądy wypluwane gdzieś tam z tyłu...
Zabawimy się, jak za życia, we dwóch staruszków kończących Muppet's Show?
- Jasne przyjacielu - mimowolnie obtarłem łzy z powiek, gdyż czasami czujemy nadchodzące,
znienawidzone przebudzenie - jasne, wal.
- Ale chłopcy w niektórych momentach dowalili, nawet dawna Metallica by się nie
powstydziła.
- Dawna Metallica? To jest ta od Load?
Obaj: Bu ha ha ha ha ha ha ha !!!
Zaproszona jako gwiazda, śmiertelnie znudzona Pamela Anderson, tylko westchnęła jak
kolesiowi obsługującemu Zwierzaka obślizgnęła się ręka w dół. In The Name Of God.