W dwa lata od ukazania się tornada pod postacią Images & Words, Teatr Marzeń o dziwo nie zmienił wokalisty (a szkoda) i zaprezentował nam ponad 70-minutowy potężny huragan. Kiedy krążek się ukazał i u nas - od początku trudno było się przekonać do zespołu, który do niedawna miał na koncie 2 płyty, z czego pierwszą ciężko strawną wokalnie, oraz famę podrobionej Metallici w stylu Queensryche. Tak też długo broniłem się aż w końcu pewnego wieczoru kolega, pałkarz notabene zafascynowany tym automatem perkusyjnym marki Portnoy, nie pomęczył mnie tą płytką (Krzysiu - dzięki! Warto było). I tak na długie lata stała się to obowiązkowa pozycja we wszelkich dłuższych kolejowych wojażach. Przejdźmy jednak do tegóż huraganu.
Zjawiska atmosferyczne rządzą się swoimi prawami i tak naprawdę do końca nie zostały w pełni odkryte. Stąd może przyszło mi na myśl ów porównanie.
Niestety nie należę do wielkich fanów zespołu z San Francico, kilka kawałków przeszło koło ucha, kilka zostało, reszty mogliby nie nagrywać oszczędziliby cierpień słuchaczom. Jednak w wydaniu made in Jersey klimacik wydaje się być ciekawszy w odbiorze.
Ależ nie posądzam DT o jakiś plagiat - wręcz przeciwnie. Próba połączenia instrumentalnego pełnego wszelakich kombinacji rocka tudzież ochoczo nazywanego "progresywnym" z mocnym metalowym riffem i jękiem skrzywdzonej małpy miewa wiele oblicz. W tym wydaniu dopóki LaBrie nie wydziera się - jest ok., jednak jak tylko wyjdzie na wyższe partie - ufff na szczęście mam tryb wyciszania głosu w odtwarzaczu. W jednej recenzji spotkałem określenie "jęk skrzywdzonej małpy" - bez urazy dla dokonań LaBrie na niższych partiach wokalnych, ale ten pan by Idola nie przeszedł. Pomimo oczywiście że jury tego konkursu jest nieporównywalnie gorsze od naszego James'a. Poza tym to świetny wokalista, są momenty kiedy faktycznie trudno jest nie docenić jego możliwości wokalnych ... ale to są tylko momenty, w których się nie wydziera.
No i z tym uczuleniem na wyższe partie LaBrie udało mi się pewnego dnia odsłuchać cały album. Nie od początku ... pierwszy poszedł Space-Dye Vest, potem przecudne trio "Erotomania/Voices/Silent Man" aż w końcu cały album. Cóż. Jak to przystało na huragan, miażdżąca siła albumu zmieniła nastawienie do zespołu określanego do niedawna mianem "kombinacji między Rush, Styx a Queensryche" i tego wybijającego się pioniera z dziedziny prog-metalu. Sam krążek- niewiele tu mogę opisać. Jest jedną z tych pozycji, które się czuje a nie przy których dokonuje się jakichś odkryć intelektualnych. Popowo brzmiący 6:00, wspaniały Innocence Faded, rewelacyjne wspomniane trio utworów, rozpoczynające się trzęsieniem ziemi, a później jest już tylko ostrzej, zakończone spokojną balladą The Silent Man, łącznie kawałek o potężnym rozmachu rytmów i melodii, z bogatym i zróżnicowanym instrumentarium, na uspokojenie po dwóch poprzednich partiach. The Silent Man bardzo ładnie wpił się w całość brzmieniową, intonacja na instrumenty akustyczne i w tym klimacie utrzymany, co jest mocnym kontrastem po Voices, w którym faktycznie ciężko czasami słuchać wydzieru LaBrie. I takie DT uwielbiam właśnie. The Mirror - no tu kolejne trzęsienie zmiemi, mocny metaliczny riff i coś na wzór dobrej szkoły na perkusję w wydaniu DT. Emocjonujące wejście w połączeniu z elektronicznym brzmieniem organów i delikatnym szaleństwem (określenie wycieczki paluszkami po parapecie idealnie tu pasuje) instrumentalnym .... Partia całkowicie obowiązkowa do wysłuchania dla każdego DT Maniaka. Przez cały utwór przewija się charakterystyczny motyw, klawiszowy na stale zapisany w pamięci fanów, przechodzący ostrym riffem w Lie ...
Również przejście do utworu Liffting Shadows off a dream wydaje się być płynne, sam utwór również zaintonowany w klimacie poprzedników, z wieloma smaczkami gitarowo-klawiszowymi.
Jednak aby nie odkrywać wszystkich smaczków na tym albumie troszkę napiszę o ostatniej kompozycji - Space-Dye Vest. Mój osobisty faworyt. Lubię kontrasty muzyczne, lubię kiedy czuć nie tylko ideę ale i duszę muzyki. To jest w tym utworze. Ponury, mroczny, spokojny, zdominowany pianinem i samplami z niskim riffem metalowym. Dzisiaj dzieciaki w dreadach grają coś podobnego i nazywa się to Nu-Metal. Jednakże wolę to w stylu DT. Przepięknie wkomponowany w utwór wokal Labrie, marszowa perkusja i 7 i pół minuty czegoś, co pokazuje nam DT w całkowicie odmienionym świetle. Rzadko zdarza się aby po tak ostrej mechanice zagrali na uspokojenie melodramat na koniec albumu. W tym wydaniu jakkolwiek byście mówili o tym krążku - polecam go rozpocząć od ostatniego utworu.
Tylko ....
Mam wiele zastrzeżeń. Sample - tutaj akurat mnie drażnią. Co to - Metallica czy co?
Wokal ... najlepiej jak byłby bez dorzynania małpy.
Poza tym bardzo dużo technicznie rewelacyjnego grania, również w odczuciach pozytywnie, i jak wszystko co amerykańskie bardziej oddziałuje na emocje niż umysł. No taki tam jest trend.
Awake jest apogeum twórczości w karierze artystycznej DT. Pewnym schematem jest nagrywanie dobrej 3 płyty, po której nastąpi trzymanie się stylu na niej wypracowanej. Niekwestionowany najlepszy album z działalności zespołu, biorąc pod uwagę sprawność techniczną muzyków i nie patrząc na jęki LaBrie genialność nie do podważenia. Album zasłużył i powinien dostać 10 punktów w naszej skali, jednak tych kilka "ale" nie pozwala postawić więcej jak 8 Jakkolwiek poznanie całej sceny progmetalu powinno rozpocząć się właśnie od tego krążka.. Powyższa ocenia nie jest sugerowana nazwą zespołu ale zawartością techniczną i merytoryczną krążka. Gdyby miała zależeć od nazwy, album otrzymałby notę 4.