Mogło by się wydawać, że taki zespół jak Lemur Voice to ma pecha. Na pozór bowiem maniera jaką prezentuje została już doszlifowana do doskonałości - mowa oczywiście o technicznym progmetalu spod znaku Dream Theater z domieszką stylu tych wielkich ze stajni Magna Carta czyli Magellana i Shadow Gallery. Wielka zresztą szkoda, że debiut Holendrów usłyszałem stosunkowo niedawno - już po peanach jakie wygłosiłem pod adresem później zaczynających grup jak Ice Age czy Dali's Dilemma. Otóż Lemur Voice wcale im nie ustępuje pod wzgledem wyobraźni muzycznej, a wręcz przeciwnie - spotkamy tu nawiązania, które wyżej wymienionym zespołom są raczej obce i zresztą bardzo dobrze.
Napisałem techniczny progmetal ? Hm...sprawa jest o tyle skomplikowana, że panowie z Lemur Voice: Barend Tromp - bas i gitary akustyczne, Marcel Coenen - gitary, Franck Faber - klawisze, Nathan van de Wouw - perkusja tudzież Gregoor van der Loo - wokal nie grzeszą ilością prezentowanych instrumentalnych solówek stawiając raczej na wykreowanie grupowego brzmienia stanowiącego - o czym już wspomniałem - połączenie stylu Teatru Marzeń oraz progmetalowej szkoły Magna Carta. To bardzo waże spostrzeżenie - chodzi tylko o brzmienie - coś jakby zmiksować ze sobą DT oraz Shadow Gallery wycinając indywidualne popisy. Doskonałym tego przykładem jest instrumentalny Akasha Chronicles. To takie kwadratowe szaleństwo - usłyszałem kiedyś z ust mego kumpla - Gaclawa - i całkowicie się z tym zgadzam. Kwadratowe czyli szamoczące się w ramach przyjętego z góry schematu - okreslonego przez wskazane już wyżej odniesienia. Niby wiemy jak ten utwór będzie się dalej rozwijał, ale szczególiki zawsze nas pozytywnie zaskakują - to właśnie owo szaleństwo. Niemniej to tylko część muzycznego oblicza Lemur Voice - bowiem maniera tego zespołu - co zasygnalizowałem na poczatku - nie wyczerpuje się li tylko w takim czy innym progmetalu - tu dochodzi bardzo silny wątek neoprogressive. Posłuchajcie sobie na przykład More Of Nothing - to nic innego jak cięższy Jadis - bo sposób śpiewania Gregoora niemal w 100 % przypomina Gary'ego Chandlera - brzmienie też bardzo podobne, a przecież na tym się nie kończy - jest i spokojny Deep Inside, są fragmenty suity Alone, są wreszcie spotykane nader często neoprogowe zagrywki klawiszowe. Śmiem zresztą twierdzić, że właśnie owe progrockowe klimaty decydują o wielkości recenzowanej płytki - partie progmetalowe są świetne, ale to granie na tak zwane "jedno kopyto", natomiast fragmenty spokojniejsze wprowadzają jakże pożądane urozmaicenie albumu. Ech, Memory Lane stopniowo cichnie i krążek się kończy - czas więc i na zamknięcie niniejszej recenzji z konkluzją: metalowy neoprog to wciąż obfite pokłady dobrej muzyki - trzeba się tylko do nich dowiercić :-)