Zgodnie z obietnicami muzyków z brytyjskiego Archive, twórców ubóstwianego w naszym kraju przeboju "Again", nie tak długo po premierze albumu "Controlling Crowds" (bo przecież w tym samym roku) ukazuje się jego bezpośredni następca - "Controlling Crowds Part IV". Jeżeli dziwi Cię, drogi Czytelniku, dlaczego dostajemy od razu część czwartą, spieszę z wyjaśnieniami. Pierwsze trzy epizody zawarte były na "Controlling Crowds", każdy z nich trwał (mniej więcej) 25 minut. Ostatni zaś był na tyle długi, aby odczekać kilka miesięcy i wydać go na osobnej płytce. Panowie z Archive połakomili się na łatwy zarobek, czy też rzeczywiście "nowy" materiał zasługuje na odcięcie od reszty "Controlling Crowds"?
Poprzedni album Archive, mimo wygórowanych ambicji twórców, konceptualnego kształtu i blisko 80 minut muzyki, miał pewne braki. Momenty monotonni, swoiste "plamy" spowodowane zbyt długim czasem trwania i utwory śpiewane przez przyłączonego do zespołu rapera Rosko Johna, który lata temu współtworzył debitancki album grupy - "Londinium". Po "Part IV" spodziewałem się więc kolejnej dobrej płytki z kilkoma perełkami. A dostałem... Cóż, nie będę tego ukrywał. Dostałem jeden z najlepszych albumów roku! Ale wszystko po kolei...
Płyta jest o wiele krótsza od poprzednika, jej czas trwania nie przekracza 50 minut. Dzięki temu utwory są o wiele bardziej zwarte, nie uświadczymy żadnych "plam". Nastrój kompozycji nie emanuje radością, z muzyki wypływa dużo smutku i melancholii, tu i ówdzie pojawia się także transowa psychodelia, do której Archive zdążyło już przyzwyczaić. Oszczędniejsza jest forma, która - poza kilkoma głośniejszymi momentami - nadaje utworom bardziej zimowego charakteru. Jeżeli przypomnieć sobie wolniejsze momenty "Lights" i dorzucić do nich te transowe i triphopowe brzmienie "Controlling Crowds", można by stworzyć zarys "Part IV". Jest zatem bardzo ciekawie. Powracając do kwestii wydania tego albumu osobno, nie ma obaw, iż muzycy wyciągają od nas kasę za zbiór "odrzutów". "Part IV" świetnie sprawdza się jako osobny album.
Wszystkie kawałki na nowej płytce Archive tworzą muzyczny ciąg, wypadający o wiele lepiej niż na przykład ostatni album Porcupine Tree. Przejścia między utworami są na tyle subtelne, że nie burzą odbioru albumu, co zdarzało się na "Controlling Crowds", a same kompozycje... Cóż, zamiast zbioru "odrzutów", dostaliśmy zestaw perełek. Mamy psychodeliczne "Pills" i "Lines", wspaniałe ballady z singlem "The Empty Bottle" i "To The End" na czele (moi ulubieńcy) oraz transowe "Blood In Numbers" oraz "Pictures", a całość kończy zmysłowe "Lunar Bender", stokroć lepsze od zakończenia ostatniego albumu. Powtarzam, wszystkie utwory są świetne i nie zdążysz nawet zauważyć, drogi Czytelniku, kiedy się od nich uzależnisz.
Archive słynie z czterech wokalistów (wliczając w to rapera Rosko Johna), ale na "Controlling Crowds" siły nie były rozłożone równomiernie i większość kawałków śpiewał Pollard Berrier. "Part IV" rozpoczyna Maria Q ("Pills"), później mamy odrobine rapu Rosko na "Lines" (Pollard zaśpiewał tu tylko refren), następnie Dave Pen w "The Empty Bottle", a dopiero czwarty utwór należy w całości do Berriera. Taka różnorodność to duży plus. Ogólnie, Pollard dominuje w pięciu kawałkach, czyli nawet nie połowie płyty. Po macoszemu potraktowano po raz kolejny tylko Marię Q, którą usłyszymy jedynie w "Pills". Jak widać, stanowi ona smaczek w zespole. A Rosko John? Przyznaję, irytował mnie jego udział na "Controlling Crowds", jednak z radością donoszę, iż kawałki rapowane tym razem są o wiele ciekawsze - "Lines" ma świetny podkład, umilony jest w dodatku przyjemnym refrenem, a "Thought Conditioning" zachwyca psychodelią. A Dave Pen, mimo iż udziela się trzykrotnie, w "The Empty Bottle" stworzył arcydzieło. I kropka.
Minusów nie zanotowałem żadnych, czas więc na podsumowanie. "Controlling Crowds Part IV" to duże zaskoczenie. Album jest na tyle wyjątkowy, że - gdyby nie tekstowe powiązanie z poprzednikiem - mógłby porzucić te "Controlling Crowds" w tytule. Archive kilka miesięcy temu wydawało się odrobinę zagubione, ale teraz wyszli na prostą. Ba! Stworzyli najlepsze dzieło w obecnym składzie. Lepsze od "Lights", a to już coś znaczy. Polecam każdemu, kto w muzyce docenia przede wszystkim emocje, tegoroczne wieczory i jesienno - zimowe spacerki ze słuchawkami będą dzięki "Part IV" wyjątkowe!