Lider Millenium, Ryszard Kramarski może imponować kompletnym oddaniem swojej muzycznej niszy. Czy to poprzez lynxmusicowe działania co rusz dostarczające nowych artystów, parających się wcale niekomercyjnym graniem, czy wreszcie poprzez kolejne płyty swojego oczka w głowie – wspomnianego Millenium. Dodatkowo, przy tym drugim aspekcie swoich działań, niemalże zawsze otwarcie mówi o muzycznych inspiracjach, biegnących do wielkich tzw. progresywnego nurtu. W efekcie tegoż, otrzymujemy – uwaga to porównanie może was nieco zszokować – neoprogresywną i polską zarazem wersję… Iron Maiden. Spokojnie, nie o stylistykę tu chodzi. Żelazna Dziewica gra ciągle to samo a jednak każdy kolejny album jest wydarzeniem, a nie porażką. Zachowując pewien umiar i odpowiednie proporcje, z naszym Millenium jest podobnie. Krakowianie krążą wszak ciągle wokół tego samego neoprogresywnego jądra, a jednak trudno powiedzieć, żeby kiedykolwiek wypuścili ewidentnego knota. I na nic się zdadzą, utyskiwania krytykantów, że wszystko już słyszeli. Dlaczego? Bo czuć, że ta muzyka powstaje z pasji i autentycznej chęci tworzenia. To tak niewiele a zarazem… bardzo dużo.
„Exist” jest siódmym, regularnym albumem w dyskografii Millenium. Trzeba przyznać, że Kramarski świetnie przygotował podkład pod to wydawnictwo. W ciągu dwóch lat od ukazania się „Numbers And The Big Dreams Of Mr Sunders" pojawiły się: jedna składanka, dwie reedycje i wreszcie epka, sygnowane nazwą zespołu. Wspomniana epka „Three Brother’s Epilogue” będąca zwieńczeniem trzech wcześniej nagranych krążków, stała się doskonałą zapowiedzią recenzowanego albumu. Piętnastominutowy „Epilogue” mógłby spokojnie dołączyć do czterech, podobnie skonstruowanych rzeczy, pomieszczonych na najnowszym dziele grupy.
No to jaka jest ta płyta? Najlepsza w dorobku zespołu? Tego jeszcze nie wiem. Znam za to parę innych przymiotników, którymi postaram się ten album opisać. I ich jestem pewien. To z pewnością najambitniejsza, najbardziej dojrzała, przemyślana i najbardziej inteligentna rzecz jaką stworzył małopolski kwintet. Może nawet trudniejsza w odbiorze od wcześniejszych dokonań. Przyznam się szczerze, że mój pierwszy kontakt z tą muzyką nie był wcale usłany różami i nie opiewał w uniesienia oraz liczne zachwyty. Dziś już wiem, że to dobrze. Ten album potrzebuje czasu, żeby w pełni docenić jego złożoność oraz wielowarstwowość i nie poprzestać na wyłuskaniu kilku, jak zwykle pięknych, wygładzonych i rozmarzonych solówek Piotra Płonki.
53 minuty podzielone na cztery długie, ponad 10 - minutowe kompozycje. Niecała godzina zbierająca i podsumowująca wszystko to, co Millenium nagrało do tej pory. Rozpoznawalny wokal Galla, bogato wykorzystywane klawisze Kramarskiego, wyjątkowo długie, gitarowe popisy Płonki i gdzieś wysoko unoszący się, jak zawsze, nastrój zamyślenia, smutku, malowany ciekawą melodyczną figurą. W wypadku tej płyty, trudno jednak ograniczyć się li tylko do tej, dość lakonicznej, charakterystyki. Mamy bowiem tu sporo smaczków dodających muzyce Millenium nieco innego wymiaru. W inaugurującym całość „Embryo” pojawia się jakby rozmyta, wyjęta wręcz z filmu David Lyncha, gitara, niemalże klasycznie zagrane dźwięki pianina a na sam koniec najprawdziwszy kawałek… blues-rocka! W rozpoczętym bardzo syntetycznym rytmem i transową linią basu „Up & Down” pod koniec dostajemy popis Krzysztofa Wyrwy na warr guitar (to w połączeniu z innymi partiami instrumentów jeden z najlepszych momentów albumu!). Ciekawostką „Rat Race” jest cytat z… Millenium. Z pewnością świadomie panowie w pewnym momencie powracają do melodii z „Ecosong”. „Road To Infinity” zaskakuje z kolei czterominutowym fragmentem najprawdziwszej muzyki filmowej. Skojarzenie z Kayanisem, z którym drogi Kramarskiego ostatnimi czasy się zeszły, jak najbardziej jest na miejscu.
No i są jeszcze teksty. „Exist” jest koncept albumem o kolejnych etapach naszego życia. Dodam od siebie, że to spojrzenie na życie ma często bardzo gorzki, pełen rozczarowań, posmak („Życie jest rwącą rzeką, wędrówką przez ból, od kołyski po ostatni grób” – „Embryo”). Czuć, że autorzy liryków i konceptu – Ryszard Kramarski i Łukasz Gall nie są dwudziestolatkami i patrzą na świat z perspektywy sporego bagażu doświadczeń. Najmocniejszy i najbardziej przejmujący tekst słyszymy w „Road To Infinity”. To rzecz o schyłku naszego życia i ostatecznej śmierci - kompozycja, w której Gall śpiewa ”And what are You today? The frozen dusty grave…” . Wymowę tekstów mają podkreślać wsamplowane odgłosy bijącego serca, płaczącego dziecka czy kościelnych, pogrzebowych dzwonów.
Niebanalna to płyta przez duże „P”. I niech to krótkie zdanie posłuży za podsumowanie recenzji „Exist”.