“Nie chce rozsiewać bluźnierczych plotek, ale myślę, że Bóg ma chore poczucie humoru i gdy umrę z pewnością będzie się śmiał.”
Ktoś powiedział, że jego wiara walczyła i wygrała z tym utworem. Tylko po co? Z czym miała wygrywać? Czyż nie wolno nam mieć wątpliwości? Czy musimy wszystko przyjmować bezrefleksyjnie, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Właśnie takie słowa świadczą o nieco głębszym podejściu do spraw wiary. Nie jest to fasadowa religijność kończąca się na pustych gestach i odbębnieniu mszy świętej w niedzielę. Dlatego wbrew tytułowi to nie są żadne bluźniercze plotki, tylko pytanie – dlaczego? Poza tym artystom wolno więcej.
Po odejściu z zespołu Vince’a “We Are Ultra Pop” Clarke’a ewolucja Depeche Mode przebiegała błyskawicznie. “Broken Frame” to coś między bezproblemowym popem z debiutu w stylu “Boys Say Go”, a późniejszymi, znacznie ambitniejszymi i lepszymi produkcjami. “Construction Time Again” to już to nowe, dojrzałe oblicze Depeche Mode, a “Some Great Reward” to chyba pierwsza, wielka płyta grupy. Wszystko razem w trzy lata i w cztery płyty.
“Some Great Reward” wielka jest nie tylko dlatego, że odniosła wielki sukces. Chociaż coś takiego prędzej czy później musiało się zdarzyć. Wreszcie któryś z kolejnych, przebojowych singli musiał zawojować świat. Cały świat, nie tylko Europę. I tak się stało. Zaczął “People Are People”, poprawił “Master And Servant”. I “Blasphemous Rumours”. Nie wyszedł na singlu, ale bardzo wielu fanów uważa właśnie go za najlepszy utwór Depeche Mode. Bo jakoś tak przy okazji się okazało, że przebojową i efektowna muzykę połączono z zaskakująco poważnymi tekstami. “Somebody” , “Lie to Me”, szczere do bólu, nawet trochę brutalne . “Master And Servant” w klimacie S-M, chociaż traktuje o sprawach bardziej uniwersalnych. Teksty zaskakująco dojrzałe, jak na dwudziesto dwu-trzylatków, gorzkie, trochę cyniczne. Bardzo dobre. Gore już wtedy świetnie pisał.
Na pewno Depeche Mode jest tym zespołem, albo jednym z bardzo niewielu zespołów, który nobilitował syntezatorowe brzmienie lat osiemdziesiątych. A “Some Great Reward” to chyba ich pierwsza płyta, na której udało im się swoje klawisze ustawić tak, że przestały się kojarzyć z prostym, wesołym popem z lat poprzednich. Dopiero ta płyta mnie do nich przekonała. Najpierw “Somebody”, “Master And Servant” , a szczególnie “Bluźniercze Plotki”. I potem przez kilka lat każda kolejna płyta tej grupy była dla mnie sporym wydarzeniem. Szczególnie za czasów Wieczorów Płytowych, kiedy wraz z muzyką były też i teksty tłumaczone przez Tomasza Beksińskiego.
Depesze pozostali chyba jedyną grupą electo-popową z tamtego okresu (oprócz Pet Shop Boys), która utrzymała i wzmocniła swoja pozycje na muzycznym rynku. Do tego przez cały czas, z płyty na płytę ich muzyka rozwijała się. Już dawno temu przestał być to syntezatorowy pop i już od dawna zespół traktowany jest z szacunkiem należnym bardzo ważnemu wykonawcy muzyki rozrywkowej. Nawet jeśli ostatnie dokonania zespołu nie są już na takim poziomie, jak poprzednio.