1. Absent Friends 2. Sticks And Stones 3. Leaving Today 4. Come Home Billy Bird 5. My Imaginary Friend 6. The Wreck Of The Beautiful 7. Our Mutual Friend 8. The Happy Goth 9. Freedom Road 10. Laika’s Theme 11. Charmed Life
Całkowity czas: 45:56
skład:
Neil Hannon - all songs written, produced and preformed
Było mokro, zimno, ponuro i bez sensu. Do tego ciemno , bo to było listopadowe popołudnie. Tyle dobrze, że piątek. Można się na kilkadziesiąt godzin odseparować od tego wrednego świata. Na poczcie czekała na mnie niepozorna paczuszka z jedną tylko płytą – The Divine Comedy – „Absent Friends”. Nazwę znałem już od kilku dobrych lat, ale muzyki – w ogóle. Trzeba było nadrobić te zaległości.
Narzekałem wtedy, że brakuje mi takiego fajnego , staromodnego popu w stylu „Eloise” braci Ryanów, albo The Walker Brothers, lub samego Scotta Walkera – melodyjnego, bogato zaaranżowanego, śpiewanego pełnym głosem. I zbytnio się nie spodziewałem , że coś takiego znajdę. Ale natura próżni nie znosi. Ostatnia płyta The Divine Comedy idealnie wpasowała się w mój nastrój i moje potrzeby. Już po kilkudziesięciu sekundach pierwszego utworu gęba mi pojaśniała , a uśmiech zatrzymał się na uszach. Właśnie o to mi chodziło. Pięć piosenek nieco żywszych , o ewidentnych cechach przebojów, jedne krotki temat instrumentalny i pięć spokojnych ballad – „Our Mutual Friends” mógłby zainteresować zwolenników Petera Hammilla.
Za całość odpowiada Neil Hannon , bo sądząc z listy płac we wkładce (nie tylko do tej płyty), to The Divine Comedy jest jego autorski projekt i nie powinna mylić fotka z poprzedniej płyty, gdzie uwieczniony jest cały zespół. O właśnie, fotki – o lekko dekadenckim klimacie – Hannon w marynarce, golfie, rozparty na antycznej i nieco podniszczonej kanapie, albo z kieliszkiem alkoholu w mrocznym pokoju pełnym antyków.
Muzyka jest bardzo ładnie, chociaż niezbyt nowocześnie zaaranżowana – smyczki, dęciaki, sporadycznie odrobina old-schoolowej elektroniki a’la Goldfrapp z pierwszej płyty, damski głosik w refrenie „Billy The Bird”. Stylistycznie to plasuje się między Tindersticks z okresu „Simple Pleasure” , a płytami „Stars We Are” i „Enchanted” Marca Almonda, no i do tego wyżej wymienione odniesienia do lat 60-tych. Wysmakowany, staromodny pop. Do kieliszka czerwonego (wytrawnego) wina, sączonego przy kominku, nieco mniej romantycznej kolacji przy świecach, na odstresowanie po ciężkim dniu. Po prostu urocze. Uwielbiam ta płytę.