Mrok, lochy, niepokojąca atmosfera, mistycyzm, okultyzm, ponury głos... I wspaniałe muzyczne dzieło, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne i nieśmiertelne. “Worship Him” było surowe, drapieżne, nieokrzesane, pewnym sensie nawet drażniące, wdzierające się nieprzyjemnie w słuchacza. Tu już Samael nie musi się nigdzie wdzierać, to jakby jego własne królestwo, poszczególne komnaty w pałacu złego ducha.
Bardziej przyziemnie – jest to dowód na to, że muzyka ekstremalna może brzmieć pięknie nie tracąc nic ze swojego ciężaru, mroku czy drapieżności. Zespół poszedł do przodu i nie wstydził się dopieścić materiału w studio. Każdy dźwięk jest odpowiednio podkreślony, brzmi soczyście, selektywnie, swoimi dolnymi warstwami przyjemnie łechcze ucho odbiorcy. Średnie lub powolne tempo, rozbudowane kompozycje, przemyślane aranżacje, melodyjność, brak niepotrzebnego hałasu lub agresji dla samej agresji – wszystko to złożyło się na powstanie muzycznej hybrydy.
Ta płyta to wizja absolutna, nie sposób wskazać jakikolwiek słabszy punkt, jest to całość, z momentem zwrotnym w centrum albumu, w tytułowym utworze, de facto najszybszym i najbardziej odpowiadającym ogólnej blackowej stylistyce. Do tego dochodzą niekiedy krótkie wstawki między utworami, które mają potęgować klimat, pozwolić kolejnej serii ciarek przejść po plecach.
Absolutny klasyk, dzieło, które nie podlega upływowi czasu. Zespoły chcące zdziałać coś konstruktywnego na arenie muzyki metalowej powinny koniecznie się z tego uczyć, wyciągać wnioski.
Album, który daje do myślenia nad kondycją muzyki ekstremalnej.